Łzy płynące mi po policzkach powoli spadały na kombinezon. Mój oddech pomału się uspokajał, a bicie serca stawało się powolniejsze. Po kilku godzinach płaczu nareszcie udało mi się doprowadzić do porządku. Wszystko było już normalnie, pogodziłam się z tym, że muszę umrzeć, dałam sobie radę z informacją o porzuceniu na zawsze rodzinnej planety i uważnie przemyślałam awaryjny plan ucieczki. Jedna rzecz nie dawała mi tylko spokoju. Para wiewiórczych oczu wpatrujących się we mnie bez przerwy. Ostrożnie odwróciłam głowę w stronę zwierzaka. Tyle, że... Nie było tam żadnego zwierzaka. Usłyszałam cichy szelest i postać urzędująca na gałęzi koło mnie zniknęła. Nie myśląc za wiele rozpoczęłam pościg. Odepchnęłam się sprawnie od pnia i rękoma złapałam się kolejnego drzewa. Skakałam przez korony goniąc niewielkie stworzenie. Zastanawiałam się czy czasem nie ścigam jakiejś bardzo ludzko wyglądającej małpy, ale zmieniłam zdanie, gdy w pewnym momencie przed oczami mignął mi pukiel brązowych włosów. Na obrzeżach lasu dziewczyna ostro zakręciła w lewo. Moje siły były już na granicy wyczerpania. Czułam jak dłonie ślizgają mi się po krzywych, powyginanych gałęziach. Szata roślinna buszu, w którym się znajdowałyśmy, zaczęła się zmieniać i po chwili znalazłyśmy się w lesie deszczowym. Dalsza gonitwa, wśród ogromnych liści, nie miała żadnego sensu, a więc zgodnie zeskoczyłyśmy na trawę i zaczęłyśmy szybko przebierać nogami. Slalomem pędząc przez gaj starałam się nie stracić z oczu małej podglądaczki. Biegała szybciej ode mnie i z trudem mogłam dotrzymać jej kroku. Już po czasie widziałam tylko niewyraźny kształt zwinnej szatynki. Stwierdziłam, że szybko muszę nadrobić zapas spalonej energii, więc prędko wyciągnęłam batona zbożowego. Gdy ponownie uniosłam głowę, już nie zobaczyłam nastoletniej Wenusjanki. Moje uszy natomiast ugodził niespodziewany, przenikliwy wrzask dochodzący z miejsca, gdzie przed chwilą się znajdowała. W jednej chwili odgryzłam kawałek przysmaku i przyspieszyłam. Ryk. Poczułam słabość, która zagościła w moim żołądku. Jaguar. Wytężyłam słuch i skierowałam się na północny-zachód. To co ujrzałam sprawiło, że nogi się pode mną ugięły. Młoda dziewczyna wyciągała rękę w stronę ogromnego kota. Ten wyszczerzając zęby warczał i ryczał co chwilę, krążąc wokół niej. Głos szatynki drżał, ubranie miała podarte i ubrudzone.
- Spokojnie, nie chcę ci zrobić krzywdy... - szeptała w charakterystyczny sposób dla opiekunki zwierząt
Gdybym miała wam opisać co się działo dalej, najchętniej skłamałabym i powiedziała, że zachowałam zimną krew i nie denerwując rozjuszonego stworzenia wezwałam pomoc. Niestety obiecałam wam szczerość i z bólem serca muszę przyznać się do błędu, który nigdy nie powinien mieć miejsca.
- BĄDŹ OSTROŻNA! - wrzasnęłam, a dziki kot zwrócił się w moją stronę.
Nie liczyłam sekund, w ciągu których jego zęby muskały moje ręce. Samica wściekle rzucała się na wszystkie strony starając się pozbawić mnie przytomności. W pewnej chwili, gdy przygwożdżając mnie do ziemi, właśnie miała zamiar odgryźć mi głowę, poczułam jak ciężar na moim ciele maleje. Jaguar stoczył się na ziemię i sapiąc cicho zaczął mierzyć wściekłym wzrokiem okolicę. Gwałtownie podniosłam się z ziemi i otrzepałam zniszczony kostium.
- Nie ma za co - usłyszałam zdenerwowany głos nastolatki, którą ścigałam i odwróciłam się w jej stronę.
Z jej rękawa wystawała mała, bambusowa rurka, a w dłoni trzymała strzałki. Kot był unieruchomiony dzięki truciźnie zawartej w szpiczastych przedmiotach.
- Dzięki - mruknęłam marszcząc brwi i spoglądając na nią uważniej.
Jej czekoladowe oczy wyrażały zadowolenie, dumę, ale jednocześnie dało się w nich wykryć zanikający już strach, na wąskich ustach czaił się tajemniczy uśmiech, a zadarty nos poruszał się niespokojnie.
- Ciekawe co ją tak wkurzyło - szepnęła wyrywając mnie z zamyślenia.
- Któryś obiekt zapomniał dopilnować swoich obowiązków i nie nakarmił jej - zakpiłam uśmiechając się - Nie wiem czy wiesz, ale w nocy one polują - sprostowałam - Mogła cię wziąć za jakiś smaczny kąsek... Nie powinnaś być o tej porze w łóżku?
Zmarszczyła czoło i skierowała oczy ku niebu.
- Faktycznie jest ciemno.
Na dłuższą chwilę zapanowała niezręczna cisza, w której każda z nas starała się zebrać myśli. Po pewnym czasie zorientowałam się, że nie mam pojęcia jak nazywa się ta dziewczyna.
- 0628 - odezwałam się wyciągając do niej rękę.
Ujęła ją wolno i uśmiechnęła się ze zmęczeniem.
- 1001. Ile tu już jesteś?
- 17 dni - westchnęłam wpatrując się w ziemię - a ty?
- 2 - zaśmiała się - Nie jest tu zbyt kolorowo, co?
- Da się przeżyć... Jeśli nie włóczy się w nocy po lesie.
Szturchnęła mnie w ramię.
- To samo tyczy się ciebie.
Uśmiechnęłam się pod nosem siadając na trawie. 1001 poszła w moje ślady spoglądając na mnie przyjaźnie.
- Nie możesz się poddać - powiedziała nagle.
- Nie rozumiem.
Zaśmiała się smutno.
- Mam na myśli wyprawę. Jeżeli zrezygnujesz z próby pokazania, że coś umiesz osiągnąć, nikt nie będzie cię szanował. Wszystkim zależy na tym wylocie, a jeżeli zrównasz się z poziomem reszty obiektów, znikniesz w tłumie... Postaraj się to zrobić. Bądź niewidoczna... Nie wyróżniaj się.
Uniosłam brew w pytającym geście.
- Wiem, że chcą cię zabić - szepnęła, a ja spuściłam głowę - Nie daj się - dodała jeszcze po czym wstała - Lepiej się pospiesz, jaguar zaraz odzyska czucie w łapach - mrugnęła do mnie i pobiegła przed siebie.
Siedziałam tam jeszcze trochę, skubiąc źdźbła trawy. Ukryłam twarz w dłoniach myśląc nad tym co powiedziała mi tamta dziewczyna. Muszę dać z siebie wszystko, nie mogę się poddać... Chwyciłam się jakiegoś drzewa i odpychając się od kory pobiegłam do mojego domku.
DZIEŃ 1
Nie wiem co skłoniło mnie do założenia tego dziennika. Jakaś siła wyższa podpowiedziała mi bym zapisywała wszystko w tym głupim zeszycie. Każdą próbę, każdą chwilę starań... Jestem po spotkaniu organizacyjnym. Siedzę na łóżku zajadając stres batonikami zbożowymi. To chyba nie najlepszy pomysł. Tak czy siak dowiedziałam się, że przez kolejne 5 dni będziemy poddawane trudnym próbom, będziemy musiały udowodnić na co nas stać, a wszystkiemu będzie przyglądać się szefowa. Wszystko jest straszne jestem przerażona boję się, że nawalę już niedługo mogę nie żyć OK. Jutro zbliża się nieubłaganie. Muszę się wyspać i być przygotowana. Nie dam rady. Poradzę sobie. Muszę tylko uwierzyć.
DZIEŃ 2
Już jestem martwa. Pierwsza próba na polu walki! Jeżeli dalej będzie tak źle, nie ma mowy o tym żebym tu została! Umrę już jutro, jest to pewne, nie rozumiem dlaczego sama jeszcze się nie zabiłam, nie byłoby tego problemu. Muszę wziąć się za siebie i pokazać im na co mnie stać! Nadal nie pojmuję logiki tych zadań. Jutro na pewno będzie łatwiej. To moja wina nie moja wina, że te ludzkie kukły były takie straszne. Nie chciałam mogłam ich zabić. Oni też mają prawo żyć. Nawet jeśli to tylko elektryczne zabawki... Nie powinnyśmy się tego uczyć.
DZIEŃ 3
Nie było tak źle. Latanie na smokach to w końcu mój żywioł. Przynajmniej w tym byłam najlepsza. Nie mogę osiąść na laurach. Jutro czeka na nas coś strasznego, szkoda, że nie powiedzą co. Nadal się boję. Wszystko gra. Jeżeli jutro sobie nie poradzę, mogę zapomnieć o całkowitym bezpieczeństwie. Trzeba myśleć pozytywnie.
DZIEŃ 4
Nie mam pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Jeszcze nigdy nie ćwiczyłam na najnowszym torze przetrwania. Czas pakować się na wyprawę. To jeszcze nic nie znaczy. Przecież w skakaniu po drzewach jestem całkiem dobra. Ale nie najlepsza. Muszę być silna. Nie powinno mnie tu być. Z tą lawą poszło gorzej. Na sto procent poległam. Nie jest tak źle. Przynajmniej moja najlepsza przyjaciółka czuje się w tym wszystkim świetnie. Może poleci tam ze mną? Muszę zadbać też o jej bezpieczeństwo. Jestem przerażona jutrem. Jutro będzie świetnie.
DZIEŃ 5
I znowu wszystko nie tak! Umiejętność robienia broni poszła w niepamięć. Jestem idiotką. To wszystko przez stres! Jutro ostatni dzień, pojutrze wyniki... Już przegrałam, porażka na całej linii. Jeszcze mam szanse. Nie mogę się poddać. Jestem ciekawa co znowu wymyślą. Nie mogę myśleć o nowym zadaniu. Muszę być gotowa na wszystko. Co ma być to będzie, nie mogę się przygotowywać. Wtedy wszystko diabli wezmą.
DZIEŃ 6
Może nie wszystko jeszcze stracone? Nadzieja matką głupich. Mam prawo robić błędy, dlatego na pewno nic się nie stało. Jestem głupia. Nie mogę umieć wszystkiego. Powinnam. Nie mogą tego wymagać. Wymagają. Nie jestem robotem. Chcą żebym nim była. Nie mogą mnie zabić. A jednak. Używanie pradawnych, magicznych artefaktów bez znania ich zastosowania to głupota to nic złego. Każdemu poszło kiepsko. Nie 1001. Nie powinnam się jednak okłamywać, że będzie dobrze. Robię to.
DZIEŃ 7
Sukces? Nie wiem. Jak to określić? Stres, nerwy, zjedzone wnętrzności... Wszystko jest w porządku. Poradziłam sobie. Przecież tak powiedzieli. Kłamią. Niestety nie kłamią.
- Największe postępy ze wszystkich obiektów poczyniła 0628, to ona najlepiej poprawiła swoje umiejętności - głosili.
- ... Dlatego to właśnie ona pojedzie na naszą wyprawę - dodali uśmiechając się sztucznie.
Tak trudno wszystko pojąć... Po co tam jadę? Dlaczego? Czy przeżyję? Moje myśli szaleją. Już nic nie będzie jak dawniej. Wrócę w całości, wszystko będzie po staremu. Zniszczą mnie. Będzie dobrze.
Jutro wyjeżdżam. Nie wiem z kim, nie słuchałam. Czuję się rozbita. Po prostu boję się muszę być silna. Wszystkie starania poszły na marne. Za bardzo się starałam. Dam radę? Nie. Tak. Jestem obiekt 0628. Ja zawsze dążę do celu. Potrafię iść z wysoko uniesioną głową. NIGDY SIĘ NIE PODDAJĘ.
~ ~ ~
I oto długo wyczekiwany rozdział trzeci. WYJUSTOWANY, może będzie wam wygodniej czytać :3 Przepraszam za opóźnienie, ale nie mogłam jakoś się za niego zabrać. Liczę na komentarze, mimo że nie wyszedł tak jak chciałam (nie za bardzo mi się podoba) i jest strasznie krótki (przepraszam!). Wiedzcie, że wasze opinie to dla mnie wielkie wsparcie. Nowy rozdział postaram się dodać najszybciej jak będę mogła. Aha, zapraszam do odwiedzania zakładki "o autorce" :)
Pozdrawiam i biegnę komentować wasze wpisy!