poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozdział 4

Wyruszam na wyprawę. I kiedy wreszcie przychodzi moment, że mogłabym ci opowiedzieć coś ciekawego, jak to, że spektakularnie zwiałam z Wenus na Eleanor... Ja po prostu tchórzę. Nie mam na nic siły. Ulegam. Posłuszeństwo mam już wgrane. Jakby ktoś zamontował mi w mózgu komputer i zapomniał o funkcji CTRL-ALT-DEL. Nie da się z tego wyplątać. Jeżeli ktoś urodził się Wenusjanką, to Wenusjanką pozostanie.
"Cóż, szefowo, tym razem wygrałaś" - myślę sobie pakując do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy. Większość miejsca zajmują batoniki zbożowe, ale mieszczą się tam również buty, jak i zapasowy kombinezon ochronny. Powolnym krokiem przemierzam mój mały domek. To nie do wiary jak szybko człowiek potrafi się do czegoś przywiązać. Jestem tu osiemnasty dzień, a już wiem, jak bardzo będę tęsknić za Leoną. Słyszę pukanie do drzwi. Przyszła moja współtowarzyszka. Do tej pory nie wiem kto to. Pociągam delikatnie za klamkę i momentalnie torba wypada mi z rąk. 1001 stoi uśmiechając się od ucha do ucha i niecierpliwie przestępuje z nogi na nogę.
- Gotowa? Czas wyruszać! - mówi dziarsko i ciągnie mnie za rękę w kierunku głównego placu.
Nie mam szans uciec.

- 0628, czy wszystko jasne? - Milady Poolow po raz kolejny spojrzała na mnie wyczekująco.
Wszystkie Obiekty zeszły się na plac, skąd miałyśmy odlecieć. Po lewej stronie ktoś prychnął. Skoro idę na śmierć, muszę odejść z godnością - pomyślałam i dziarsko się uśmiechnęłam.
- Tak jest! - krzyknęłam wskakując do latającego pojazdu.
Był to ogromny statek kosmiczny. Przypominał trochę białą kapsułę ze skrzydłami i ogromnymi, przeszklonymi ścianami. W kabinie pilota zastałam 1001. Siedziała na kręconym fotelu. Brązowe włosy związała w zgrabnego kucyka. Czekoladowymi oczami wodziła po panelu kontrolnym, jak urzeczona wgapiając się w migające światełka. Odchrząknęłam uświadamiając nastolatkę o mojej obecności. Uniosła wzrok i przez sekundę dojrzałam na jej twarzy grymas niepewności, ale potem zastąpił go wyraz powagi.
- Dobra, skoro ruszamy, trzeba ustalić, kto jest kapitanem. 
Zerknęłam na nią niepewnie.
- Jakim kapitanem? Przecież mamy działać razem.
- Oczywiście, ale to nie zmienia faktu, że w razie zagrożenia musi być wyznaczona osoba, która będzie sprawowała kontrolę nad tym wszystkim.
- Ja...
Nie skończyłam bo przerwał mi lekki wstrząs i syk zasuwanego automatycznego przejścia.
- Proponuję siebie na to stanowisko - powiedziała to tak dobitnie, że poczułam ciarki na plecach.
- Eee... No... Tak, jasne. Jeśli chcesz - powiedziałam niepewnie.
- Świetnie.
Po raz kolejny zlustrowała mnie wzrokiem po czym odetchnęła z ulgą i zakręciła się w fotelu. Znowu miała ten przyjazny wyraz twarzy, jak wtedy gdy śledziła mnie w lesie. Usłyszałam głośne DING, które dało mi sygnał, że powinnam usiąść i zapiąć pasy. Posłusznie wykonałam polecenie rozkładając się na krześle. 1001 przekręciła kluczyk i machina zaryczała donośnie. Zgrabna dłoń dziewczyny pewnie nacisnęła ogromny guzik i przesunęła ciężką wajchę.
- Autopilot włączony, kurs MER-KU-RY, planowany czas lotu: czter-dzieści-pięć-mi-nut, dwa-dzieścia-o-siem-se-kund, życzymy miłej podróży.
- Jaka jest planowana trasa, OVR*? - zapytała szatynka.
- Ca-ły-czas-pros-to.
Zaśmiałam się lekko słysząc ten komentarz.
- Zagrożenia? - 1001 zignorowała mnie.
- BRAK.
- Jakiekolwiek dodatkowe informacje?
- Mo-żesz-iść-spa-ać.
Głos zamilkł, a silnik powoli zaczął pracować na szybszych obrotach. Poczułam lekki wstrząs i uniosłyśmy się w powietrze. Obie śmiałyśmy jeszcze przez jakiś czas z autopilota. Westchnęłam głęboko czując dziwnego rodzaju spokój. 
 Dlaczego go odczuwam skoro udaję się na pewną śmierć? Nie pojmuję już tego. Czuję, że wszystko ze mnie ulatuje. Nie mam na nic siły. Z głośników pokładowych wypływa muzyka relaksacyjna. Tak, bo tego mi właśnie trzeba. Cholernego szumu fal i głośnego skrzeczenia mew. Czegoś, czego mogę już nigdy nie ujrzeć. Chcąc nie chcąc, zasypiam.
BIP BIP BIP!!!
Otworzyłam szeroko oczy zrywając się z fotela i zapominając, że mam zapięte pasy. Huczało mi w uszach, a na około wszystko się trzęsło. Pojazdem telepało. W kabinie mrugało niebieskie światło. Zaczęłam krzyczeć. Huh, świetnie, a więc tak zginę? Właśnie wtedy zauważyłam 1001 stojącą spokojnie przy panelu kontrolnym.
- O, widzę, że mój budzik zadziałał. Myślałam, że już nigdy nie wstaniesz.
Spojrzałam na nią wściekła i zagryzłam dolną wargę.
- Budzik? - powiedziałam dobitnie.
- Tak - odparła klikając zielony przycisk.
Wszystko ucichło.
- Nie możesz przegapić TAKICH widoków.
Chwiejnym krokiem podeszłam do oszklonych ścian. Sądziłam, że dziewczyna przesadza, ale gdy obrzuciłam wzrokiem rozciągającą się przede mną przestrzeń zaparło mi dech. Prędko odgarnęłam fioletowe pasemko z twarzy i przycisnęłam nos do szyby. Nigdy w życiu nie byłam poza obrębem naszej planety. Nigdy nawet nie śniłam, że uda mi się choć na krok opuścić tę wielobarwną pułapkę. W danej chwili spoglądałam na bezkresną czerń oznaczoną jasnymi białymi punktami. Od razu zapragnęłam policzyć je wszystkie lecz zanim doszłam do 10, moją uwagę przykuła bladożółta, ogromna kula z dziurami. Otworzyłam usta z zaskoczenia, czując na rękach ciarki. Merkury był cudowny. Promieniował ogromnym światłem. Z każdą sekundą byłyśmy coraz bliżej celu. A gdy przebiłyśmy się przez warstwę ochronną... Dostałam gęsiej skórki. Planeta była pokryta śniegiem. Tony lodowatego puchu oblegały jej powierzchnię i wszystkie kratery. Wspaniale skute dziury wyglądały przecudnie w ostrym blasku słońca. Odeszłam od szklanej powierzchni, by mogła odparować.
- Czy on nie powinien być...
- Najgorętszą planetą? - przerwała mi 1001 uśmiechając się - Owszem. Ale to są informacje, które podają nie za bardzo inteligentni Ziemianie. Kierują się przeczuciami i logiką. Żaden z nich nie wie, że Merkury to planeta kontrastów i przeciwieństw. A my po to tu właśnie jesteśmy. Żeby upewniać nasz naród co do naszych przekonań - westchnęła cicho - W ogóle mi się to nie podoba.
Kiwnęłam głową.
- Nie tobie jednej.
Na powrót zbliżyłam się do ściany i wyostrzyłam spojrzenie. W poszczególnych miejscach osadzone były domki. Z daleka wyglądały jak mrówki. Gdy się jednak zbliżyłyśmy ujrzałam rozległe osady. Tłumy ludzi na wąskich uliczkach oblegały wspaniały, oszroniony plac. Przeleciałyśmy nad machającymi nam stworzeniami i wylądowałyśmy kawałek dalej. Wzięłam głęboki oddech. Czy jest tutaj tlen? Czy mieszkańcy tej ziemi mają może jakieś skrzela? O kurczę, a jeśli zamarznę, kiedy tylko opuszczę pokład statku?
Poczułam uszczypnięcie w łokieć i okręciłam się w stronę uśmiechającej się do mnie szatynki. Podała mi futro, które znalazła w pokładowej szafie.
- Gotowa na spotkanie z lekkim chłodem? - zapytała dziarskim tonem naciskając przycisk otwarcia drzwi.
Poczułam lodowaty powiew na całym ciele i szczęknęłam zębami. Wolno opuściłam gorący pojazd i stanęłam na skrzypiącym, białym puchu. Uśmiechnęłam się do siebie spoglądając w stronę rozciągającej się przed nami wioski.
- Zaczynamy badania.
Zrobiłam krok do przodu, lekko zapadając się w podłoże. Potem kolejny, kolejny i następny. Miałam wrażenie, że się kurczę. W jednej sekundzie moje ubrania zrobiły się strasznie luźne. 
- Co się dzieje? - zapytałam nietypowym dla mnie, piskliwym, dziecięcym głosem.
- Kontrasty - usłyszałam dziecięcy skrzek za sobą i obróciłam się.
Widząc 1001 zaczęłam się śmiać. W kozakach po uda i w śniegu po pas, stała naburmuszona dziewczynka z okrągłą, pyzatą buźką. Równo ścięta, brązowa grzywka opadała na jej czoło dodając jej uroku. Wydęła policzki starając się nie wybuchnąć z irytacji podczas, gdy ja śmiałam się dalej.
- Jak ty wyglądasz! - parsknęłam zakrywając usta malutkimi dłońmi - Co jest?
Przyjrzałam się rękawom swojego futra i czarnym, prostym strąkom opadającym mi na nos. 
- Czy my zamieniłyśmy się w... dzieci? - spytałam płaczliwym tonem.
- Kontrasty - powtórzyła wzdychając - tutaj lata liczy się wolniej, mimo że planeta kręci się dwa razy szybciej niż nasza.
- To ile my mamy... dni?
- Sześć lat.
Otworzyłam usta.
- W takich... Ziemskich?
Kiwnęła głową.
- I co... Będziemy małymi ludzikami dopóki stąd nie odlecimy?
- Dokładnie.
- Cóż, jest jeszcze szansa, że tu zostaniemy.
- Dlaczego?
- Bo możesz nie sięgnąć do autopilota! - zarechotałam przewracając się w śnieg.
Podniosłam się nadal nie mogąc opanować nadmiernego chichotu. 1001 przyczłapała do mnie łapiąc mnie za rękę i prowadząc w stronę miasteczka.
- Chodź, bo inaczej się zgubimy w tych zaspach - szepnęła.
Pociągnęła mnie prosto przed siebie, a ja zaliczyłam kolejną wywrotkę.

* OVR - Only Venus Republic, "znaczek firmowy" Wenus. Oznacza przynależność jakiegoś wynalazku do tej planety. Można tłumaczyć to jako "Tylko Republiki Wenus" albo "Należy do Republiki Wenus" przyp. aut.

~ ~ ~ 

Po długim oczekiwaniu wróciłam z lekką dawką humoru. Mam nadzieję, że docenicie mój trud i zostawicie po sobie pamiątkę w postaci komentarza.
Pozdrawiam was bardzo ciepło i życzę wam pogodnych wakacji. Takich, jakie powinny być. A nie z toną śniegu :3
Kocham was, trzymajcie się!
- Wasza Katherine.