niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział 2

Leciałam czując się coraz pewniej na grzbiecie mojej przyjaciółki. Miałam wrażenie, że ona ma takie samo zdanie, więc ostrożnie podniosłam ręce do góry łapiąc wiatr w dłonie. Prędkie powietrze przepływało mi pomiędzy palcami i świstało w uszach. Jeżeli to możliwe na planecie pełnej ograniczeń, stref ochronnych, dodatkowych zabezpieczeń, czujnych strażniczek i twardego rygoru, poczułam się naprawdę wolna. Wtedy Eleanor ryknęła donośnie na znak, że w końcu mi zaufała. Pokonałam kolejną przeszkodę. Teraz nikt nie powie mi, że nie potrafię sobie poradzić. Okiełznałam jednego z najgroźniejszych smoków! Wyszczerzyłam zęby i krzyknęłam triumfalnie na co zwierzak zawrócił, zrobił kółko wkoło góry i ostrożnie wylądował na ziemi. Pogłaskałam go za potężnym uchem i ześlizgnęłam się po jego boku. Rzuciłam mu kawał soczystego mięsa jako przekąskę i skinęłam głową na pożegnanie. Ruszyłam przed siebie dumna jak nie wiem co. Wtedy w tłumie rozległ się głos:
- 0628!!!
Obróciłam się szybko o mało nie przewracając granatowowłosej trenerki.
- Coś się stało? - wyjąkałam przerażona z trudem łapiąc oddech.
- 0628... - szepnęła z miną kata, po czym uśmiechnęła się - Gratuluję ci serdecznie. Zasłużyłaś na nagrodę. Poinformuję szefową o twoich niezwykłych osiągnięciach.
- Dziękuję bardzo.
Kiwnęłam głową z pokorą, odgarniając kurtynę włosów zasłaniającą mi twarz. Oddaliłam się prędko starając się nie pokazywać mojej euforii. Chęć imponowania głównodowodzącej miałam już chyba wgrane. Pierwszy raz uda mi się pokazać jej, że nie jestem bezużyteczna. Przecież jeśli miałaby o mnie takie zdanie, szybko i bezproblemowo mogłaby się mnie pozbyć. Wtedy ktoś inny przejąłby moje imię, a reszta pytana o 0628, patronkę zwierząt, twierdziłaby, że nigdy nikogo takiego nie było. Ciężkie jest życie na naszej planecie, ale łatwo i szybko się przyzwyczaić, jeśli ktoś koduje ci to już od pierwszych sekund twojego istnienia.
Tego dnia miałam odbyć masę męczących treningów, lekcje dotyczące życia na innych planetach i znowu ćwiczenia. Najważniejsze jest to, żeby mieć przy sobie zapas batoników zbożowych. Tylko one pomagają mi utrzymać się przez tyle czasu na nogach. Na początku je się je w bardzo dużych ilościach, potem stopniowo się to ogranicza, a po około pięciu miesiącach można już spokojnie żyć bez tego dającego kopa, kalorycznego przysmaku. Na razie 15 dziennie mi wystarcza, choć to i tak sporo wliczając w to obiad.
Nawet się nie zorientowałam kiedy dotarłam do drzwi mojego domku. Wślizgnęłam się do niego cicho, bo doskonale wiedziałam, że Leona może być jeszcze w trakcie przedpołudniowej drzemki. Na palcach przemierzyłam hol i przemknęłam do sypialni. Właśnie docierałam do mojego łóżka kiedy rozległ się przeraźliwy, brzęczący dźwięk dzwonka. Kot ryknął cicho i przekręcił się na drugi bok. Ten śpioch nie obudziłby się nawet gdyby Marsjanie postanowili przeprowadzić inwazję. Otworzyłam drzwi.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to burza rudych loków, które przesłoniły mi widok na okolicę. W następnej kolejności dostrzegłam bystre, głębokie, brązowe oczy, mały, kartoflany nosek i usta rozciągnięte w szerokim uśmiechu. 0542 przytuliła mnie na przywitanie i prędko wkroczyła do środka. Z głośnym śmiechem rzuciła się na kanapę stojącą w salonie i zmierzyła wzrokiem cały duży pokój.
- Wow, ale ty tu masz porządek!
Zaśmiałam się cicho i przycupnęłam na krześle obok. Leona zdążyła się już obudzić i teraz kręciła się po domu w poszukiwaniu jakiejś zabawki.
- Szybko ci poszło - powiedziałam ukazując swoje zęby - Kolczatka nie przekuła ci jeszcze twarzy za twoją "niezdolność do panowania nad smokami"?
- A dajże mi spokój - westchnęła - W ogóle to się zastanawiam, dlaczego nasi trenerzy mogą mieć fryz jaki tylko chcą, a z nami muszą robić... to - szarpnęła za swoje loki i zmarszczyła czoło - Naprawdę lubiłam swój karaibski błękit!
Po raz kolejny uwolniłam z siebie ten wewnętrzny odgłos radości. 0542 zawsze mówiła mi, że moim perlistym śmiechem mogłabym zarazić nawet samą szefową. Bardzo rzadko mogłyśmy sobie pozwolić na takie "niestosowne zachowanie" jakby to określiła nasza mentorka, dlatego gdy tylko nadarzyła się okazja robiłyśmy to bardzo długo. Obie lubiłyśmy łamać regulamin, z tym że ona bardziej dyskretnie. Ja, jak wszystkim wam już wiadomo, nie kryłam się z moimi upodobaniami.
Chwilę radości przerwał pikający dźwięk wydobywający się z naszych zegarków.
- Czas na trening... - mruknęłam podnosząc się i zdążając do białej komory - Możesz się ogarnąć u mnie - rzuciłam jeszcze wchodząc do kabiny.
Każdy z takich sprzętów doprowadzał nas do wyczerpania, ale pozwalał na stosowny wygląd i odpowiednie zewnętrzne przygotowanie do walki, co było u nas bardzo cenione. Gdy opuściłam sprzęt wyglądałam jak nowo narodzona, choć moje wnętrze mówiło coś kompletnie innego. Zerknęłam w lustro na moje perfekcyjnie splecione w warkocz włosy, idealny, elastyczny, ochronny kombinezon i nową parę butów. Skrzywiłam się na widok tak dokładnie wykonanej pracy i sięgnęłam do szafy po broń. Nie. "Sięgnęłam" to złe określenie. Automatycznie rozsuwany barek "wypluł" z siebie to co akurat uważał dla mnie za potrzebne. Trafił mi się miecz. Długi na jakieś 8 cali z idealnie wyważoną rączką i połyskującym ostrzem. Rudowłosa przyjaciółka poszła w moje ślady i wylosowała poręczny pistolet kalibru 886. Uśmiechnęła się jakby chciała powiedzieć "spróbuj zaatakować, a dostaniesz kulkę w łeb" i wyszła. Gdy znalazłyśmy się na świeżym powietrzu wyjęłam batona zbożowego i wgryzłam się w jego słodką masę. Od razu poczułam przypływ energii. Podążyłyśmy krętą ścieżką w stronę ogromnego pola treningowego. Bardzo dobrze znałam to miejsce. Połowę mojego szesnastodniowego życia spędziłam właśnie tam. Powiodłam moimi granatowymi oczami po kukłach, bieżniach, torach przeszkód, miotaczach płomieni, planszy z laserami, pełnym dzikich zwierząt fragmencie dżungli, lodowatej strefie przetrwania, gorącej strefie przetrwania, automatycznych wyrzutniach głazów, symulatorach kosmicznych statków, automatach do treningu walki i wielu innych sprzętach, które przygotowywały mnie do obrony przed najazdem mieszkańców innych planet na Wenus. Prawie milion lat temu na naszych ziemiach rozkwitała zupełnie inna, nowa i piękna cywilizacja. Oczywiście mieszkały tam same kobiety. Poubierane w kolorowe sukienki strzegły dobra i niewinności wszystkimi znanymi technikami magii. Tak czy siak pod wpływem ataku ze strony Marsjan (czytaj - mężczyźni) skończyły nadziane na ogromne, drewniane pale. Masakryczna wizja. Od tamtej pory nasza kochana Milady Poolow, która jako jedyna przetrwała i do tej pory żyje, przygotowuje nas i nasz perfekcyjny system obronny na wszystkie możliwe najazdy. Moim zdaniem chce z nas zrobić po prostu żywą armię robotów, gotowych oddać za nią życie, rzucić się ze skały, stanąć do boju i napaść na kogoś, myśląc że robią to w imię piękna. Ale oczywiście nie powiem tego głośno, bo skończyłabym jak nasi przodkowie. Nadziana.
Chuderlawa, maleńka nastolatka wyszła z małej budki i kiwnęła do nas ręką. Nie wyglądała wcale jak sportowiec, ale nie można jej było odmówić talentu. Szkoliła prawie wszystkie obecne na tym treningu dziewczyny (w tym mnie) i jeszcze nie słyszałam żeby którakolwiek dostała choćby zadyszki podczas biegania. Wsłuchałam się w melancholijny głos nauczycielki i szczerze mówiąc lekko przysnęłam. Gdy zaczęliśmy robić ćwiczenia, 0542 popchnęła mnie na bieżnię, co trochę mnie rozruszało. Potem podeszłyśmy wspólnie do kukieł, by... skrócić je o głowę. To była tylko rozgrzewka.
- Idziesz? - zapytała mnie rudowłosa, gdy powaliłam kolejną postać na ziemię.
- Gdzie teraz? - spytałam rozglądając się w poszukiwaniu jakiegoś wolnego miejsca do ćwiczeń.
- Jak zwykle nie słuchałaś, co? - spojrzała na mnie karcąco i pokręciła głową - Od dziś mamy dostęp do najnowszej i najbardziej realistycznej formy treningu. Plac bojowy zbudowany w tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym czwartym został...
- Hej! To nie lekcja historii. Nie możesz mi po prostu powiedzieć CO TERAZ?
Zacisnęła usta. Nienawidziłyśmy się kłócić, a ona nie znosiła kiedy przerywałam jej wykład, ale to było tylko marnowanie czasu. Zarzuciła swoją szopę na plecy, szepnęła "chodź za mną" i ruszyła przed siebie. Przewróciłam oczami i poszłam w jej ślady. Moim oczom ukazało się przerobione pole do ćwiczeń, które jeszcze tydzień temu prezentowało sobą obraz przepracowania i nędzy. Teraz, prawdziwie wyglądające statki kosmiczne latały nad planszą strzelając do jakiejś dziewczyny, która skakała jak wiewiórka walcząc z mechanicznymi istotami na dole. Poczułam dziwne wibracje w żołądku i cofnęłam się odchodząc od barierki dzielącej mnie od placu.
- Może innym razem - mruknęłam do siebie i prędko opuściłam tamto miejsce.
Kroczyłam naprzód. Wsiadłam do jakiegoś symulatora latającego. Przed oczami latały mi obrazki ludzi padających twarzą w piach. Mimo, że wiedziałam, że to tylko kukły to nie mogłam sobie wybaczyć tego, co robi nasz naród. Przecież jesteśmy strażniczkami piękna, miłości i dobra! Przecież powinnyśmy chronić wszelkie istoty! A człowiek też jest ISTOTĄ ŻYJĄCĄ! Przecież zostałyśmy stworzone by wspierać pozostałe ludy i ewentualnie walczyć w obronie własnej planety! Przecież znałyśmy wszelkie tajniki magii! Przecież byłyśmy potężne! Przecież nie można od tak zapomnieć historii naszego świata! Ta nasza przeszłość jest wyjątkowo dziwna! Przecież to niemożliwe żeby jakieś drewno wygrało z potęgą magicznej mocy! Przecież powinnyśmy odkryć źródło naszej energii i skupiać się na tym, a nie zabijać niewinne stworzenia! Przecież powinnyśmy walczyć... walczyć o miłość.
Potrząsnęłam głową i wytarłam stróżkę potu płynącą po mojej skroni. Na dzisiaj koniec. Odpuszczę sobie wieczorny trening. Wysiadłam z pojazdu i wyjmując z torby batona zbożowego ruszyłam na zajęcia.
W kilka minut dotarłam do centrum i weszłam do budynku z wielką kopułą. Zajęłam miejsce w sali i spróbowałam się odprężyć. Liczyłam na to, że choćby tu dowiem się czegoś pożytecznego. Jakże bardzo się myliłam.
Do mównicy podeszła pulchna kobieta z ponurym wyrazem twarzy i nudnym, spokojnym głosem rozpoczęła swój wykład.
- Ziemianie. Kim są te bezuczuciowe istoty? Marsjanie, Merkurianie, Jowiszanie, Saturianie, Urani, Neptuni i Plutoni. Wszystkie te człekopodobne stworzenia nic nie znaczą. Stanowią dla nas niewielkie zagrożenie. Mimo to, każdy ich ruch jest niebezpieczny dla naszego środowiska. Niewiele wiemy o ich działalności. Niewiele wiemy o tym w jaki sposób udaje im się produkować tak wielką broń masowego rażenia. Niewiele wiemy o tym czemu stanowią tak liczną grupę. Na większości z tych planet żyją i mężczyźni i kobiety - tu zaczęła pokazywać rozmaite zdjęcia przedstawiające płeć męską z ogromnymi szponami, zębami wystającymi poza usta, trzema nogami, zgarbioną i ociekającą tłuszczem posturą - Co jak widać kiepsko wpływa na rozwój jednego z gatunków - złożyła wskaźnik i oparła się pulchnymi dłońmi o blat patrząc na nas uważnie - Nasza kochana szefowa zaplanowała misję odkrywczą, na którą wyruszą dwie nastolatki właśnie z waszej grupy - tym słowom towarzyszył podniecony szept - Polecą one na Merkury, wrócą by zatankować, potem omijając Ziemię i Mars skierują się na Jowisz, później przyjdzie kolej na Saturn, Uran i Neptun. Jeśli przeżyją i wrócą z zadowalającymi nas wynikami, zostaną nagrodzone. Milady Poolow zaplanowała ekspedycję na najbliższy... tydzień. Ona sama będzie się przez ten czas przypatrywać całej waszej klasie. Musicie udowodnić, że jesteście godne uczestniczenia w tej wyprawie. Więcej usłyszycie jutro podczas zebrania. Dziękuję za uwagę.
Dziewczyny wysypały się z pomieszczenia rozprawiając na temat nowej, podniecającej informacji. Moja głowa krążyła myślami wokół możliwości wyrwania się stąd. Czułam lekkie podniecenie, ale i strach. Po chwili zorientowałam się, że zostawiłam mój miecz w sali. Zawróciłam i przeciskając się przez potok nastolatek dobrnęłam do drzwi. Postawiłam stopę po drugiej stronie gotowa wejść spokojnie po broń, kiedy usłyszałam cichy głos i skuliłam się przy ścianie.
- Pani Poolow... Nie żebym była bardzo ciekawa... Ale proszę mi powiedzieć czy ma pani już kogoś na oku? - spytała gruba nauczycielka.
- To chyba nie powinno cię interesować 31.
- Oczywiście, ale jednak jest to kusząca wizja.
- To ściśle tajne, ale... Jeżeli musisz wiedzieć planuję posłać 0628.
Wstrzymałam oddech. Mnie?
- Mhm... Rozumiem, rozumiem. Ale... Czy ona nie jest trochę za bardzo...
- Tak, jest. Będzie miała szansę się wykazać, ale wszyscy wiemy, że to niemożliwe. Po prostu będzie to dobry sposób by się jej pozbyć. Żywa nie wróci. A jak wróci, policzymy się z nią tu. Nie jest nam potrzebna, osłabia tylko naszą armię. Krótko mówiąc, MUSIMY ją zabić. Chyba nie chcemy tu powstania rebelii, prawda?
- Oczywiście, że nie chcemy. Jak zwykle ma pani rację.
Podniosłam się cicho i szybkim krokiem wyszłam z budynku. Łzy przesłoniły mi oczy. Gdy znalazłam się na zewnątrz biegiem udałam się do lasu. Wskoczyłam szybko na jakieś drzewo, wdrapałam się na czubek i przytuliłam mocno do kory. Słone krople płynęły po moich policzkach strumieniami. Muszę się postarać. muszę być najlepsza. Może mi się uda? Może nie zostanę wygnana... A jeśli... To może nie wrócę? Może mnie zabiją? A może ucieknę? Tysiące pytań kłębiły mi się w głowie. Zasypywały mój trzeźwy dotąd umysł i nie pozwalały na racjonalne myślenie. Czułam jak ta sama wiewiórka, której dom czyściłam wczoraj wbija we mnie swoje paciorkowate ślepia, dzieląc się ze mną odrobiną współczucia. Cóż za ironia losu... To zwierzę ma więcej serca niż matka wszystkich strażniczek miłości...
~ ~ ~
I oto jest rozdział drugi. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Pojawiła się nowa zakładka pt "wasze postacie". Ponieważ teraz tak czy siak będę musiała opisać całą akcję proszę was o tworzenie postaci wedle waszego upodobania. Obiecuję, że znajdą się w książce. Dedykacja dla Alexy, mojej inspiracji. Liczę na komentarze i pozdrawiam :)

piątek, 19 kwietnia 2013

Rozdział 1

Jeżeli nagle zdecydowałeś się wycofać po przeczytaniu ostatniego zdania, nie masz najmniejszych szans na bycie całkowicie bezpiecznym, ale jest nadzieja, że cię nie zabiją. Więc skoro chcesz mnie opuścić - zrób to właśnie teraz. To twoja ewentualna, bardzo wątpliwa i zdecydowanie ostatnia deska ratunku. Później nie będzie już mowy o żadnym odwrocie. Historia ta może cię nawet trochę dręczyć, ale to tylko jeśli za mocno się z nią zwiążesz. Bezsenność nie jest ubocznym skutkiem u wszystkich, ale zdarzają się i takie przypadki. My, jako płeć piękna, dbając o siebie nie miewamy takich dolegliwości. Przynajmniej taką opinię ma o nas nasza szefowa, a wspomnieć tu trzeba, że jest ona straszną perfekcjonistką. Czy jest jeszcze coś o czym powinieneś wiedzieć? Myślę, że w między czasie wszystkie twoje ewentualne wątpliwości co do wyglądu naszej krainy, zwyczajów i zachowań rozwieją się. Tymczasowo te parę informacji musi ci jakoś wystarczyć. Jeżeli jesteś gotowy do dalszej podróży przez niezmierzone brzegi planety Wenus, czytaj dalej...

Wyobraź sobie gęsty gaj. Każde drzewo jest zupełnie inne, odzwierciedla uroki wszystkich lasów istniejących na kontynentach ziemskich. Po piaszczystej, równej ścieżce właśnie przebiegła wiewiórka. Podążasz jej śladami czując, że ma ci coś do pokazania. Odgarniasz jeden kosmyk czarnych włosów, który opadł ci na twarz i uśmiechasz się do dziupli zapełnionej orzechami. Rześkie powietrze wypełnia twoje płuca, a serce stuka w rytm melodii wybijanej przez dzięcioła. Stałam dokładnie w tym miejscu starając się zrozumieć o co chodzi mojej rudej przyjaciółce. Poranne promienie słońca nieśmiało przebijały się przez liście, a natura powoli budziła się do życia. Zegarek na moim nadgarstku pokazywał godzinę 6:00 rano. Przejechałam dłonią po trawie zbierając świeżą rosę i przykładając ją sobie do ust. Powoli oblizałam wargi zastanawiając się jak mocne były wczorajsze nocne opady deszczu i jak ciepło musiało być za dnia, by ona powstała. Czy to dziwne, że nie pamiętam jaka była pogoda? Cóż, nie dla ludzi z mojej planety. Mamy to już wbudowane genetycznie. Po co przejmować się drobnostkami, skoro to co dla nas najważniejsze to ochrona, opieka, walka i świadomość? Podskoczyłam do góry oplatając ramionami gałąź i podciągając się na niej. Po paru chwilach siedziałam już na sośnie przesuwając się w stronę dziupli gryzonia. Ogarnęłam włosy za ucho i nastawiłam moje "radary". Bardzo spokojnie wyciągnęłam dłoń do wiewiórki, która z lekką niepewnością podeszła do mnie. Pewnie miała do czynienia z którąś z moich współpracowniczek, bo doskonale wiedziała co ma zrobić. Przyłożyła nosek do opuszek palców i łaskocząc mnie wąsikami powoli wodziła nim nad ręką. Przez całe moje ciało przeszedł prąd. Z delikatnym uśmiechem odsunęłam się od zwierzaka i bez słowa sięgnęłam dłonią do jego domku. Woda zalała całe jego mieszkanie, a więc musiałam się nieźle namęczyć by osuszyć je do końca. Gdy moje zadanie zostało już wykonane i pomału wkładałam orzechy z powrotem do dziupli, moje ucho poruszyło się bardzo szybko w lewą stronę, a ja spadłam z drzewa pod wpływem donośnego głosu.
- OBIEKT 0628! Natychmiast stawić się w sali kongresowej!
Z trudem uniosłam się na łokciach i spojrzałam w górę na moją zdezorientowaną towarzyszkę. Wstałam, otrzepałam kombinezon i zamknęłam oczy. Wsłuchałam się w dudnienie wiatru i wyliczyłam, że osobnik, który przesłał wiadomość znajduje się niecałe 200 km ode mnie. Westchnęłam głośno i unosząc wymownie oczy do góry rozpoczęłam bieg. Nie to, że tylko ja mam jakąś super moc poruszania się w expresowym tempie. Pokonywanie takich odległości jest dla nas całkiem naturalne. Dla ciebie 1 kilometr to 1 kilometr, a dla mnie metr. Po prostu mam lepszą kondycję i tyle. Tak samo zwierzaki w naszej dżungli. Dlatego nie radzę (jeżeli kiedykolwiek, jakimś cudem trafisz tutaj) nie zapuszczaj się w głąb lasu sam. A zwłaszcza gdy jesteś mężczyzną. W tedy najlepiej w ogóle nigdzie się nie zapuszczaj. Tylko stój grzecznie i czekaj aż cię złapiemy. I tak nie masz szans na ucieczkę.
Trafiłam dość szybko do wyznaczonego miejsca i z impetem wparowałam do środka. Wszystkie spojrzenia zwróciły się na mnie, a ja ze wstydem spuściłam wzrok. Ponownie odezwał się ten sam, kobiecy głos, tym razem o wiele ciszej i łagodniej, tak jakby z lekkim współczuciem.
- Obiekcie 0628... Gdzieś ty się znowu podziewała?
Przełknęłam ślinę i odważnie spojrzałam w oczy szefowej.
- Milady Poolow... Byłam na swoim stanowisku pracy, jak zwykle z resztą o tej porze.
- Czyżbyś już zupełnie zapomniała o naszym wykładzie na temat odmiennych gatunków ludzkości? Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wielkie niebezpieczeństwo zagraża naszemu światu, a wiesz czemu, 0628?
Pokręciłam z pokorą głową, mimo, że doskonale znałam już odpowiedź. Tyle razy dostawało mi się od przywódczyni, że przywykłam do publicznego upokorzenia.
- Bo jesteś tylko niemądrą nowicjuszką, nie potrafiącą pogodzić się ze światem rzeczywistym! Bujającą w obłokach, wiecznie rozmarzoną istotą! Kobieta powinna reprezentować sobą obraz dumy, odwagi i zaradności, a ty jak na razie nie pokazujesz sobą ani grama tego, czego powinnaś! Przedstawiasz się jako sześcioletnie dziecko, a przypominam ci, że pomimo iż masz ciało sprawnej nastolatki, duchem jesteś rozsądną, pełnoletnią osobą i nikt nie ma prawa ci tego odebrać! Nawet ty sama! Podlegasz bezgranicznemu prawu natury, która stworzyła cię, byś teraz, tak jak tu przed nami stoisz, udowadniała wszechświatowi  jak wielką potęgę stanowi płeć piękna! A jak na razie nie widać po tobie żadnych postępów! - tu wzięła głęboki oddech starając się opanować swoje emocje, wygładziła sukienkę na szczupłej talii i uśmiechnęła się łagodnie - A teraz, jeśli pozwolisz, pragnę kontynuować konferencję. Jeżeli nie czujesz się na tyle dojrzała by przychodzić na czas, możesz opuścić salę.
Zacisnęłam mocno wargi i trzaskając drzwiami wyszłam z pomieszczenia. Po paru sekundach znalazłam się już na pustej ulicy. Jak zwykle to JA musiałam o wszystkim zapominać, to JA nie mogłam się do nikogo dopasować i to JA miałam największe problemy z walką. Zawsze wszystko źle robiłam JA. To JA miałam ignorancyjne podejście do tych wszystkich zagrażających naszej planecie istot. Nie jestem pewna czy to tylko moje wymysły, czy może naprawdę ekipa, która mnie tworzyła zapomniała dodać tego jednego czynnika ostrożności i dodatkowej karty pamięci. Jedyną osobą, która mnie rozumiała była moja przyjaciółka 0542. Była o wiele starsza ode mnie, ale przecież my wszystkie wyglądamy tu tak samo, a więc co za różnica? Mijałam właśnie jakąś wystawę sklepową z kolorowymi kombinezonami. Każdy jeden robiony był z jakiegoś gumowego materiału i nie odróżniał się niczym innym poza odcieniem. Momentalnie zwróciłam wzrok na mój fioletowy  kostium. Syknęłam cicho, gdy poczułam, że pali mnie tatuaż na kostce. Szefowa zawsze traktowała tak naszą niesubordynację. W sumie to łatwo się przyzwyczaić, jeżeli jest się mną. Minęłam pola wielkich pąków kwiatów, z których za jakiś tydzień zrodzą się nowe obiekty, przeszłam koło małej fabryki, aż w końcu dotarłam do alei z domami. Skierowałam się do sektora 'P' i odszukałam mój numer. Po cichu wślizgnęłam się do środka i zamknęłam drzwi. Było to jedyne miejsce, w którym czułam się naprawdę bezpieczna, spokojna i szczęśliwa, nie licząc lasu. Wszystko było tu albo niebieskie, albo zielone, albo brązowe. Stanęłam przed ozdobnym lustrem i uważnie przyjrzałam się swojej twarzy. Nic się nie zmieniło. Ani jednego pryszcza, ani jednej zmarszczki. Każda rzecz na naszej planecie musiała być nieskazitelna. Wzięłam szczotkę do ręki i związałam włosy w niesfornego kucyka. Obróciłam się powoli i uśmiechnęłam się do stworzenia leżącego w kącie, w wielkim koszu. Mała lwica przeciągnęła się słodko i uniosła powieki patrząc na mnie uważnie. Leona była pierwszym zwierzakiem, z którym udało mi się nawiązać prawidłowy kontakt. Naukowcy mówią, że urodziła się ona miesiąc przede mną. Nie muszę wam opowiadać chyba jak bardzo pokochałam tego zwierza. To chyba widać po tym, że w ogóle ze mną mieszka, prawda? Ściągnęłam ciężkie, łatwo przyczepne buty do chodzenia po lesie i rzuciłam się na łóżko. Podłożyłam ręce pod głowę przypatrując się sufitowi. Wiecie co w tym moim życiu jest najgorsze? Brak akceptacji. Uwierzcie, nie chcecie tego doświadczyć, a jeżeli skądś to znacie, to serdecznie wam współczuję. Nie jestem taka jak wszyscy. Czuję, że zostałam stworzona do wyższych celów, tylko jeszcze nie doszłam do jakich. Jest to ciężkie zadanie dla szesnastodniowej dziewczyny, ale myślę, że w końcu mi się uda.
"Nie daj się im omamić".
Tak mówi głos w mojej głowie. Nie mam pojęcia do kogo on należy, wiem tylko tyle, że to on daje mi codziennie siłę do tego by wstawać rano i dać się wciągnąć w tą straszną rutynę. Po raz kolejny tatuaż zapiekł, a więc podniosłam się i udałam się do łazienki, by go przemyć. Podeszłam do wanny o perłowym kolorze i odwinęłam brzeg skarpetki. Ujrzałam rozpalony do czerwoności symbol. Nie wiem czy dam radę to dokładnie opisać, ale chociaż spróbuję. To tak jakby ktoś przyłożył cztery trójkąty podstawami do siebie, a potem by te podstawy wymazał. W środku znajduje się liczba odpowiadająca twojemu imieniu. Sięgnęłam po gazę i dokładnie umyłam rozognione miejsce. Od razu poczułam kojący chłód rozchodzący się po nodze. Powróciłam na moje poprzednie miejsce spoczynku starając się nie myśleć o powtarzającym się bólu. Wyjęłam z zapinanej kieszeni kombinezonu batona odżywczego, którego zazwyczaj zjadam w lesie o tej porze. Potem przekręciłam się na drugi bok i z głośnym westchnięciem zasnęłam.
Obudziłam się punktualnie o 5:30. Za pół godziny powinnam znaleźć się na swoim stanowisku. Żaden problem. Wyszłam z sypialni karmiąc Leonę wegetariańskim mięsem dla lwów. Gdy po raz pierwszy ujrzałam to w zoologicznym, myślałam, że mój wzrok płata mi figle. Znalazłam się w odosobnionym pomieszczeniu (też całym niebieskim), w którym stała tylko jedna, biała komora. Z ociąganiem weszłam do niej. Gdy tylko zamknęłam drzwi, zaczęły dziać się rozmaite cuda. Kręciłam się wokół własnej osi, czułam jak coś czesze moje włosy, automatyczny system myje mnie, suszy i zakłada nowe ubranie, a metalowe, zimne ręce oplatają twarz, by pozbawić ją wszelkich objawów zmęczenia. Wyszłam z kabiny czując jeszcze większe zaspanie niż przedtem, ale wyglądałam zdecydowanie dużo lepiej. Chwyciłam kołczan ze strzałami i zarzuciłam go sobie na plecy, spakowałam batonika i bidon z piciem, wzięłam mojego kota i wyszłam na dwór. Lwica pobiegła prosto do lasu afrykańskiego. Zerknęłam na rozpiskę, która wystrzeliła z zegarka migając w powietrzu. No, trzeba włożyć kapotę, ruszamy do puszcz amazońskich. Postępowałam wolno na przód ciesząc się jeszcze chłodnym powietrzem. Zamyśliłam się na dobre. Nie zauważyłam nawet, gdy wpadłam na 0542.
- A ty dokąd? - spytała moja roześmiana przyjaciółka ukazując rząd równych zębów. - Zapomniałaś o treningu? - spytała krzyżując ręce na czarnym stroju.
Stuknęłam się w czoło podążając za nią. Jak zwykle coś wyleciało mi z głowy. Dziwne, bo ćwiczenie lotu na smokach jest jednym z zajęć, które toleruję. Udałyśmy się w kierunku wysokich gór. Ośnieżone czubki widoczne z daleka nie zachęcały z reguły do spaceru. Czy tylko ja jestem taka nienormalna, że zawsze marzyłam, by się na nie wspiąć? Zatrzymałyśmy się u podnóża szczytów dołączając do grupy. Moja przyjaciółka od razu została przez kogoś porwana. Zawsze tak było. Gdy tylko pokazywałyśmy się gdzieś w tłumie, to ja byłam tą, która zostawała na lodzie. Zagryzłam policzek od wewnętrznej strony i tupnęłam zniecierpliwiona nogą. W tej samej chwili przed szereg wyszła wysoka dziewczyna w fryzurze na tak zwanego "jeża". Pokiwała nam ręką żebyśmy podeszły, a potem gwizdnęła w palce. Wierzchołki zatrzęsły się niebezpiecznie. Usłyszałyśmy głośny ryk i tuż nad głowami przeleciało nam całe stado ogromnych, skrzydlatych stworzeń. Uśmiechnęłam się gdy wylądowały, a trenerka przemówiła.
- Nie jesteście tu pierwszy raz i doskonale wiecie, co macie zrobić. Przynajmniej - tu spojrzała na mnie - mam taką nadzieję. A teraz... Dosiąść smoków!
Wszystkie rzuciły się gwałtownie w stronę tęczowo ubarwionego zwierzęcia. Wywróciłam oczami i podeszłam do mojej starej (sprzed dwóch tygodni) towarzyszki. Smoczyca skinęła mi głową na powitanie. Chociaż nasze relacje były mega zacięte, starałyśmy się zachować choć trochę kultury. Zwierzak nie był łatwy w "obsłudze", ale ja nigdy nie stawiałam sobie nisko poprzeczki. Wolałam się pomęczyć i mieć spalone włosy, ale poczuć tą satysfakcję. Jak na razie udało mi się już poczuć swąd żarzących się ubrań, ale to już coś. Odwzajemniłam gest i ostrożnie dotknęłam łuskowatej skóry. Eleanor, bo tak nazywał się smok, drgnęła niespokojnie. Czuję, że gdyby nie to, że jestem patronką zwierząt, to zareagowałaby o wiele gorzej. Wspięłam się po jej boku i usiadłam we wgłębieniu pomiędzy karkiem, skrzydłami, a kolcami na grzbiecie. Pogłaskałam ją na znak, że dziękuję za cierpliwość. Stworzenie miało założony na szyi elastyczny sznur, którego chwytało się w ostateczności pod ryzykiem roztrzaskania się o ziemię. Zacisnęłam lekko kolana, a zwierzak wzbił się w powietrze łopocząc skrzydłami, które obijały mi się o nogi. Gwałtowny podmuch wiatru rozwiał moje włosy, a smoczyca ryknęła z zadowolenia. Przez głowę przebiegła mi myśl, którą natychmiast odrzuciłam. Jakby to było uciec stąd na smoku...
~ ~ ~
I oto pojawił się rozdział pierwszy (w prawdzie nie najdłuższy, ale zawsze). Nie wiem czy wam się podoba, ale oceńcie w komentarzach. Mam nadzieję, że wszystko gra. Przepraszam za błędy, ale musiałam się spieszyć. Smutna informacja - nie będzie mnie przez jakiś tydzień :// Ale spoko, postaram się dodać nn jak najszybciej. Pozdrawiam! :*

wtorek, 16 kwietnia 2013

Prolog

Chyba nie powinnam ci o tym opowiadać... Nie, raczej na pewno nie powinnam, a nawet jest to SUROWO zabronione. Ale, że nie należę do osób potrafiących na długo utrzymać język za zębami, to nie zaszkodzi jak dowiesz się już teraz. Pewnie i tak byś się kiedyś dowiedział. Lecz zanim rozpocznę moją historię, musisz mi coś obiecać. NIGDY, przenigdy, choćby ktoś ci groził ze spluwą przyłożoną do skroni - nie możesz nikomu o tym opowiedzieć. To co mam zamiar ci przekazać jest ściśle tajne. To kim jestem, to gdzie mieszkam, to co się stało... Bo wtedy możesz nie dożyć swoich kolejnych urodzin, choćby miały się odbyć następnego dnia. A więc porządnie się zastanów zanim na dobre zagłębisz się w tę opowieść. Zrozumiałeś? Mam taką nadzieję. A jeśli nadal to czytasz, to wiedz, że od tej chwili jesteś narażony na poważne niebezpieczeństwo.
Może zacznę od przedstawienia się? Nazywam się Obiekt 0628. Liczę sobie... Hm... Szesnaście dni życia? Wyglądam jak każdy normalny członek mojej planety. Nie, spokojnie nie jestem robotem. Uznaje się nas tu za nastolatki. Gotowe do obrony swojego świata, poubierane śmiesznie, młode kobiety. Oczywiście trzeba nas jakoś rozróżniać, do czego służy malutki tatuaż przy kostce. Pozwolili mi zachować naturalny kolor włosów i oczu, a to rzadko się zdarza. Jeżeli coś im nie pasuje, zmieniają to testami. I co? Zraziłam cię już troszkę? Sądzisz, że żyjemy na wytworzonej technologicznie asteroidzie, z maszynami do sprawdzania naszych adresów, jesteśmy trenowane na maszyny do zabijania, by wzajemnie wykończyć się nawzajem zanim zrobi nam to rząd? Nawet nie wiesz jak grubo się mylisz. Ale po kolei. Żeby łatwiej było ci wyobrazić sobie to wszystko, opiszę mój wygląd. Mam długie do pasa, proste czarne włosy z fioletowym pasemkiem i ciemne, podchodzące pod granat oczy. Cóż, nie wiadomo czy nie nazywaliby mnie już Roszpunką, gdybym ostatniego tygodnia nie spotkała się z ziejącą ogniem smoczycą. Oszczędziłabym wam słuchania o mojej nieuwadze i o tym jak bardzo śmierdzą palone kudły. Mój nos jest dość malutki, usta wąskie, a zęby bardzo równe. Nie mogłyby być inne, przecież tu wszystko jest perfekcyjne. Uszy mam spiczaste, prawie jak elf, ale jednak daleko mi do tego stworzenia. Trzymamy się tu przekonania, że kobieta (nie ważne jak wygląda) zawsze jest piękna, ale mimo wszystko poddaje się nas "przeróbkom". Rodzimy się z pąków ogromnych kwiatów, gdy budzimy się do życia dostajemy kolorowe kombinezony ochronne. O dziwo od razu wiemy co jest naszym powołaniem, znamy na pamięć najdrobniejsze szczegóły geograficzne naszej planety i umiemy rozpoznać poszczególne rodzaje broni. Jesteśmy strażniczkami wszystkiego co piękne, bezbronne i niewinne. Przez pierwsze dni trenujemy na otwartej przestrzeni i otrzymujemy własne domki. Żaden się nie wyróżnia lecz mamy prawo przyozdobić je według własnego pomysłu, co przyjmowane jest z wielką aprobatą. Nasze królestwo otaczają rozległe lasy i polany. Na samym środku stoi coś w rodzaju siedziby głównej naszej szefowej. Powierzchnia planety jest zajmowana przez jeziora, rzeki i góry. ŻADEN mężczyzna nie ma tam wstępu, a jeśli jakiś przypadkiem się przyplącze zostaje natychmiast zesłany do naszych lochów, skąd nie ma możliwości ucieczki. Codziennie odbywamy patrole po okolicy, by upewnić się czy wszystko gra. Poza tym prowadzimy normalne życie. Sprzedajemy produkty na targowiskach, jesteśmy bankowcami, szyjemy, zajmujemy się rolnictwem, czy (tak jak ja) doglądamy zwierząt. Jest to całkiem przyjemne zajęcie. Całe dnie spędzone w lesie, wspaniały kontakt z dziką naturą i świeżym powietrzem. Zostałam do tego stworzona. Jestem dość zwinna, by wspinać się po drzewach, dość mała by wcisnąć się w nory i szczeliny i dość szybka by uciec przed nieoswojonym dotąd drapieżnikiem. Poza tym potrafię rozpoznać potrzeby poszczególnych gatunków i spełnić je tak, by były zadowolone. Szczerze mówiąc uciekam od naszej wysoko rozwiniętej cywilizacji. O wiele bardziej wolę spacerować po dżungli. Oczywiście nie zostaję sama z tym zajęciem i w wolnym czasie mam okazję, by porozmawiać z przyjaciółkami. Nie widzisz w tym na razie nic niebezpiecznego? A zastanów się co mogłoby się stać, gdyby taki Ziemianin jak ty dotarł do nas. Nie chcę nawet myśleć o konsekwencjach tego czynu. Sądzę, że wiesz już dość dużo i niestety nie ma odwrotu bym przerwała opowieść. Od tej pory, gdy tylko ktoś zapyta się czy wiesz coś na temat Wenus, odpowiadaj kategorycznie: nie. Nikt nie powinien dowiadywać się tych informacji, które poznasz ty... Pamiętaj też, że jeżeli dostaną się one w niepowołane ręce, wszelkie oskarżenia padną na ciebie i na mnie. Teraz siedzimy w tym bagnie razem. Nie możemy się poddać, musimy sobie zaufać... Musimy przetrwać.
~ ~ ~
Witam na moim kolejnym blogu. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Historia pisana przeze mnie, nie podpatrywana z żadnej książki. Liczę na wasze szczere komentarze.. Może je dodawać każdy, nawet anonim, więc w porządku. Z góry dziękuję również za obserwacje.
~ Kath .