poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział 5

Szłam powolnym krokiem, trzymając pod ramię 1001. Śnieg skrzypiał pod naszymi butami. Ledwo trzymałyśmy się na krótkich, dziecięcych nóżkach, przebijając się przez zaspy. Drobinki białego puchu wplątywały się nam we włosy i opadały na zmarznięte, pucołowate policzki. Mroźny wiatr chlastał nas po twarzach, a światła miasteczka, do którego zmierzałyśmy, wydawały się tak potwornie odległe. Chłód nie stanowił jednak największego problemu. Za duże ciuchy, którymi byłyśmy opatulone wplątywały nam się pod nogi i sprawiały, że prawie co chwilę, lądowałyśmy na brzuchu w białej toni. Po około dwudziestominutowym marszu, kiedy byłyśmy już przemoczone do suchej nitki, wreszcie dojrzałyśmy niewyraźny zarys ogromnej bramy wejściowej. Z pozoru niegroźna wioska, okazała się solidnie uzbrojonym, pilnie strzeżonym terenem, z napakowanymi strażnikami przy potężnym, elektrycznym murze. Ogromny, niebieski, strzelisty łuk, pokryty lodem i kablami przewodzącymi prąd miał chyba za zadanie odstraszać nieproszonych gości. Za nim, potężne wrota zbudowane z metalu i najprawdopodobniej zabezpieczone jakimś polem siłowym, obstawione były przez trójkę ubranych w granatowe kombinezony ludzi z łukami na plecach. Ciągnący się chyba w nieskończoność, wysoki mur z wieżami strażniczymi, pokryty był drutem kolczastym i emanował jakąś nieznaną mi dotąd siłą. Przypatrywałam mu się dłuższą chwilę z zainteresowaniem i pewnego rodzaju zachwytem. Pole przyciągało mnie do siebie, co wprowadzało mnie jakby w trans. Ocknęłam się, kiedy usłyszałam piskliwy lecz stanowczy głos 1001 tuż przy moim uchu.
- Nie odzywaj się, nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów, rób co ci mówią. Ja wszystko załatwię.
Trochę śmiesznie zabrzmiało to z ust sześciolatki, ale starałam się zachować spokój. Szatynka uniosła rękę w powietrze i wykonała dłonią jakiś niezidentyfikowany gest. Jeden ze strażników, który dotąd stał jak skamieniały, drgnął i popatrzył na nas. Niechętnie, jakby kosztowało go to wiele wysiłku, oderwał się od wrót i zaczął kroczyć w naszą stronę. Z każdą chwilą, gdy podchodził, napięcie w moim żołądku rosło. Czułam jak wnętrzności skręcają mi się we wszystkie strony. Serce waliło jak oszalałe, a oczy błądziły od jego potężnych nóg zanurzonych w śniegu, do głowy zasłoniętej futrzanym kapturem. Miałam nadzieję, że wzrok mnie myli, bo strach, który rozchodził się po całym moim ciele, powoli mnie obezwładniał. Miałam przed sobą mężczyznę. Naturalny instynkt kazał mi zwiewać, kryć się, uciekać, gdzie pieprz rośnie. Coś jednak przywarło mnie do ziemi i zmusiło do czekania. Sparaliżowana przyglądałam się wielkoludowi, coraz wyraźniej dostrzegając rysy jego twarzy. Zbliżał się wolno, jak zwierzę czające się na ofiarę. Kocie ruchy mówiły wyraźnie "zróbcie coś, co mi się nie spodoba, a załatwię was jednym ciosem". Badał nas czujnym spojrzeniem. Zatrzymał się w odległości 5 metrów ode mnie i mojej towarzyszki, ale nawet, kiedy stał pod światło mogłam dojrzeć jego buzię. Szare i zimne jak lód oczy, płonęły intensywnym, porażającym blaskiem. Krótkie, mokre blond włosy opadały w nieładzie na jego zmarszczone czoło. Lustrował nasze niewielkie ciałka z pewnego rodzaju zdziwieniem. 1001 uchyliła poły płaszcza i wyciągnęła nogę z nieprzemakalnego buta. Po chwili podwinęła nogawkę i ujawniła wenusjański tatuaż z numerem na kostce. Strażnik mruknął coś pod nosem, a potem wyginając pełne wargi w nietypowym, tajemniczym uśmiechu skinął na nas głową, odwrócił się i ruszył przed siebie. Wymieniłam z dziewczyną niepokojące spojrzenie, na co ona wyszczerzyła zęby i wsunęła z powrotem stopę do kozaka. Podążyłyśmy w ślad za strażnikiem. Obawy nie odstępowały mnie na krok. Mężczyzna miał na oko 20 lat, był porządnie umięśniony i nie wyglądał na kogoś z kim można było się pośmiać przy filiżance kawy. Poza tym, chłopak znacznie odbiegał od mojego osobistego wyobrażenia o facetach, a już tym bardziej wyglądem nie przypominał osób ze zdjęć, które oglądaliśmy na zajęciach. Trudno było mi to przyznać, ale byłam przerażona. Z każdym jego krokiem odczuwałam drżenie w palcach u rąk, a w mojej głowie pulsowało od płynącej z impetem krwi. I wtedy nagle się zatrzymał. Ogarnęło mnie przerażenie, kiedy odwrócił się i obrzucił mnie stalowoszarym spojrzeniem. Skamieniałam. Jego wzrok powoli prześlizgiwał się od moich granatowoniebieskich oczu, poprzez brzuch i nogi aż zatrzymał się na pokrytym śniegiem bucie. Zrozumiałam o co mu chodzi i drżącymi rękoma, ledwo zmuszając ciało do pochylenia się, pokazałam mu tatuaż. Bez słowa odwrócił się i ruszył dalej. Miałam ochotę rozpłakać się ze strachu. Wartownik podprowadził nas pod bramę. Przeszliśmy pod łukiem, a ja niezauważalnie musnęłam opuszkami palców zapierającą dech w piersiach konstrukcję. Znaleźliśmy się przed wrotami. Strażnik krzyknął coś w niezrozumiałym dla mnie języku i potężne wejście rozsunęło się przed nami z cichym syknięciem. Wstrzymałam oddech. Oślepił mnie jasny blask. Wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia. Wioska na Merkurym była niesamowita. Świeżo odśnieżona, kamienna uliczka, którą stopniowo zasypywały kolejne płatki śniegu, a wzdłuż co 7 metrów, postawione czarne, skrzące się latarnie, zbudowane w staromodnym stylu... Małe domki oświetlone świątecznymi lampkami, kawiarnie, puby, piekarnie, sklepy z zabawkami i cukiernie... Tłumy ludzi na błyszczących w jasnym blasku chodniczkach... Powozy konne... I ten zapach cynamonu i piernika! Poczułam się jakbym weszła do krainy dziecięcych pragnień. Nie miałam pojęcia skąd mi się to wzięło, ale pewnie to wynik naszego "cofnięcia się w rozwoju".
Na Wenus nigdy nie widziałam niczego podobnego. Owszem, była strefa lodowcowa (bo nasza planeta posiada każdy z klimatów wszechświata), ale nigdy nie pozwolono nam zajrzeć, co się w niej znajduje. Przynajmniej nie początkującym Obiektom. A teraz miałam tę cudowną mieścinę na wyciągnięcie ręki. Uśmiechnęłam się sama do siebie, kiedy usłyszałam głęboki, mrożący krew w żyłach głos, dobiegający znad mojego lewego ramienia.
- A teraz, drogie panie pozwolą się zaprowadzić do miejsca, w którym wyrobią paniom przepustki.
Ponownie poczułam ciarki łaskoczące mnie po plecach. Mimo wszystko nie mogłam uwierzyć w to co się działo. Otępiała ruszyłam za chłopakiem w puchatym płaszczu. Szurałam nogami, czując doskwierający lęk, który kłębił się gdzieś we mnie. W gardle miałam kluchę, a w kącikach oczu drobinki łez. Dyskretnie zerknęłam na 1001, która zdawała się nie być wcale poruszona obecnością mężczyzny. Minęliśmy sklep mięsny i skręciliśmy w trochę mniej efektowną alejkę. Po ogromnym wrażeniu jakie zrobiła na nas główna droga, obskurne bloki kuły w oczy. Poprzewracane pojemniki na śmieci, pijani ludzie podpierający ściany, smród papierosowego dymu, drażniący w nos. Szłam ostrożnie omijając wszelkie obrzydlistwa zalegające na chodniku. Przez drogę przebiegł nam bury kot. Po ciele przeszły mi ciarki. Przy drzwiach ciemnego budynku, do którego najwidoczniej zmierzaliśmy, stała kobieta. Była pulchna, zgarbiona i siwa. Tłuste włosy opadały na jej pomarszczoną, zaniedbaną twarz. Uśmiechnęła się do nas, pokazując szczerbate uzębienie. Strażnik podszedł do niej i w innym języku nakazał jej odejść. Wywnioskowałam to po podniesionym głosie i nadmiernej gestykulacji. Staruszka jednak dzielnie trzymała się klamki, nie chcąc przepuścić mężczyzny. W pewnej chwili wartownik chwycił ją za poły szaty i odrzucił z taką siłą, że odbiła się od muru po przeciwnej stronie i plackiem opadła na ziemię. Krew stanęła mi w żyłach, a potem zaczęła buzować. Zaczęłam biec w stronę kobiety, ale ktoś chwycił mnie za rękawy. Nie słyszałam nic, ale wiedziałam, że na mnie krzyczą. Rwałam się z całych sił, robiłam uniki i wymykałam się spod ogromnych rąk. Maleńki wzrost był wtedy zbawienny. Kiedy w końcu dotarłam do kobiety, całą siłę wykorzystałam, by odwrócić ją na plecy. Sekundy wydłużały się, kiedy spoglądała na mnie smętnym wzrokiem, uśmiechając się półgębkiem. Ścisnęła moją dłoń, mówiąc coś. Nie słyszałam. Kobieta w pewnej chwili przestała się poruszać, ale z niezmiennym wyrazem twarzy wpatrywała się we mnie. Z początku nie zrozumiałam co się stało, ale dotarło to do mnie, kiedy rozhisteryzowaną odciągali mnie od jej ciała. Czas się dla niej zatrzymał. Uśmiechając się, opuściła okrutną planetę udając się do miejsca nieznanego. Niepoznanej przez nas strefy czasu, gdzie trafiają wszystkie dusze po śmierci. Do krainy, dokąd nie docierają żadne statki kosmiczne. W okrutny sposób odebrano jej życie. Zadecydowali o jej losie, bez jej zgody. A może sama pisała się na coś takiego? Ściskając w dłoni przedmiot, który niezauważalnie wręczyła mnie staruszka, walczyłam jak lwica ze strażnikami. Pałałam żądzą zemsty. Chciałam pozbawić ich wszystkich głosu, by choć na chwilę zachowali spokój w obliczu tragedii. Chciałam udowodnić im, jaką krzywdę wyrządzili tej jednej, biednej osobie. Pragnęłam raz na zawsze pokonać tę morderczą rasę, jaką okazali się mężczyźni. Chciałam... Pomóc. Pomóc kobiecie, dla której wszystko się już skończyło. Albo dopiero zaczęło. Niestety zanim zdążyłam chociaż  kogoś ugryźć, ujrzałam nad sobą kij. A potem ogarnęła mnie ciemność.
Obudziłam się w lodowato-niebieskiej  sali. Na środku pomieszczenia stała wielka lampa. Zaraz za nią pełno sprzętów laboratoryjnych. Siedziałam na krześle, przywiązana sznurami. Gdybym chciała mogłabym się spokojnie uwolnić, ale nie czułam takiej potrzeby.
- Widzę, że w końcu doszłaś do siebie - usłyszałam opanowany, kobiecy głos i automatycznie napięłam mięśnie. Przypomniało mi się co Merkurianie zrobili tamtej kobiecie.
Z cienia wyłoniła się szczupła nastolatka. Była dość wysoka i miała długie, czarne włosy. Jej szafirowe oczy, przewiercały mnie na wylot. Przy niej poczułam się bezbronna, ale zaraz przypomniałam sobie skąd pochodzę i wypięłam dumnie klatkę piersiową. Dziewczyna pstryknęła palcami i przy jej boku pojawiła się pantera śnieżna, łasząc się. W jednej chwili uleciała ze mnie odwaga.
- Jestem Arabella. Jak się nazywasz? - spytała naukowym głosem, siadając naprzeciw mnie. Zwierzak krążył wokół, powarkując cicho.
- Obiekt 0628 - szepnęłam nienaturalnie wysokim głosem. Brunetka zanotowała coś.
- Ooo, Wenusjanka. Ciekawe. Ile masz lat?
- 17 dni.
- Co tutaj robisz?
- Wysłali mnie na misję. Gdzie moja towarzyszka?
- Na czym ma polegać ta misja?
- Przybyłyśmy, by skontrolować poziom emitowanych zanieczyszczeń do atmosfery, by zapobiec destrukcji planet, zaopatrzonych w bogatą faunę i florę. Co zrobiliście z 1001?
- Kto was wysłał?
- Szefowa Poolow, głównodowodząca oddziałami na Wenus. Czy możesz mi w końcu odpowiedzieć?
- Jaki był ukryty cel waszej wyprawy?
- Ukryty cel? Nie rozumiem.
- Każda misja ma jakiś drobny szczegół, o którym wasza rasa zwykła nas nie informować. O co chodzi tym razem?
Zagryzłam wargę. Jeśli to prawda, to nikt mnie o tym nie poinformował. Cóż, trudno się dziwić. Musiałam jakoś się obronić. Trzeba było podjąć próbę wytrącenia jej z równowagi.
- Fajny medal - odparłam przyjmując obojętną pozycję i mierząc wzrokiem przedmiot zwisający jej z szyi.
- To dziwne, że pani Poolow wysłała na misję nowicjuszki. Myślę jednak, że w końcu obie zdradzicie nam o co chodzi.
- Za co go dostałaś?
Spojrzała na mnie spode łba. Pantera najeżyła się.
- Wygrałam doroczne mistrzostwa w bitwie na śnieżki - rzuciła, wstając.
- Dlaczego zatrudnili cię tutaj w tak młodym wieku?
Zebrała torbę i zaczęła iść w stronę wyjścia.
- Mam 15 lat. Tutaj oznacza to pełnoletniość.
- Nie dziwię się, że dali ci tę posadę, doskonale radzisz sobie podczas przesłuchiwań. Jesteś strażniczką?
Uśmiechnęła się, odwracając się do mnie.
- Jestem psychologiem.
- Podziwiam. Ja nie umiałabym przeglądać tak cudzych umysłów.
- Mylisz mnie z medium.
- Nie, nie. Chodzi o to, że jako psycholog, na pewno doskonale rozumiesz wszystkie potrzeby, pragnienia i problemy ludzkie, prawda?
- Tak. Widzę również, że właśnie próbujesz wyciągnąć ode mnie jakieś informacje - zaśmiała się, wracając na miejsce. - Próbuj dalej, może się uda.
Zarumieniłam się, ale nie zrezygnowałam z planu. To i tak duży sukces, że udało mi się ją zatrzymać.
- Co robisz w wolnym czasie? Chyba dają wam tu jakieś przerwy, prawda?
- Cóż... Wiesz mi lub nie, ale dużo czasu spędzam na drzewach.
- Jesteś obserwatorką?
- Robię to dla przyjemności - skrzywiła się.
- Naturalnie, wybacz. A... Powiedz mi, co robisz oprócz przesłuchiwania innych?
- Pilnuję, żeby ktoś taki jak ty, nie posunął się za daleko podczas inicjacji.
- Och, oczywiście... Inicjacja... Tak... Mm... Pewnie, że wiem co to jest.
Uniosła brew w górę.
- Wiesz, wydaje mi się, że twojej koleżance lepiej wyszła akcja odwrócenia uwagi.
- 1001? Ona też tutaj jest? - wstrzymałam oddech.
- Oczywiście. Bądź spokojna, nic jej nie grozi, podobnie jak tobie.
- To dlaczego jestem związana?
- To dla twojego dobra. Kiedy będziemy oznaczać cię pieczęcią milczenia, sznury będą bardzo potrzebne. To dość bolesny zabieg, a pamiątka zostaje na całe życie.
- Tak, to jasne.
Nastolatka skinęła mi głową i podniosła się gwiżdżąc na dzikiego zwierzaka. Ten, jak posłuszny piesek pobiegł za nią. Po chwili zostałam w pomieszczeniu całkiem sama. I nic nie rozumiałam z tego, co usłyszałam.
Minuty wydłużały się, kiedy siedziałam kompletnie sama w chłodnym laboratorium, wpatrując się w ściany. Dla zabicia czasu liczyłam swoje wolne, niespokojne oddechy i starałam się pojąć znaczenie wypowiedzianych przez psycholożkę słów. Merkury, wbrew pozorom, nie był zbyt przyjazną planetą. "To świat kontrastów" - przypomniałam sobie w myślach słowa 1001, która ze spokojem znosiła wszelkie wyzwania postawione nam na drodze przez los. Zastanawiałam się, czy nadal robi dobrą minę do złej gry. Po pewnym czasie usłyszałam kroki, co ponownie przyprawiło mnie o czarne myśli. Inicjacja, pieczęć milczenia. Automatyczne drzwi rozsunęły się z cichym syknięciem i do środka weszła grupa umundurowanych ludzi. Jeden z nich ciągnął pod ramię nieprzytomną 1001.
- Co wyście jej zrobili?! - krzyknęłam, nie mogąc powstrzymać emocji.
Nikt nie przejął się jednak, bezbronną sześciolatką. Posadzili moją towarzyszkę na drugim krześle i również związali ją sznurami. Wtedy, do pomieszczenia wparowała ubrana w laboratoryjny strój rudowłosa kobieta około 40-stki, a zaraz za nią nastolatka, z którą miałam już przyjemność rozmawiać.
- Nazywam się doktor Samara Hall i będę waszą przewodniczką w drodze do oświecenia, zwanego inicjacją - powiedziała, odgarniając pomarańczowoczerwone kosmyki włosów i spoglądając z pogardą na 1001. - Zbudzić ją.
Jeden z ochroniarzy podszedł do szatynki i zaczął nią gwałtownie potrząsać. Zacisnęłam powieki.
- Nie tak, głąbie! - wrzasnęła, a ja usłyszałam jak zaczyna szukać czegoś w szafce. - Weź to! Tylko wbijaj powoli, nie chcę, żeby igła się złamała.
Po kilku długich sekundach, usłyszałam cichy jęk towarzyszki. Odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam pytająco w stronę sześciolatki, ale ta, zignorowała mój wzrok i odezwała się słabym głosem:
- Możemy zaczynać.
Doktor Hall podeszła do niewielkiej komody i wyciągnęła z niej ogromne szczypce, żarzące się na czerwono.
- Za chwilę zostaniecie naznaczone pieczęcią milczenia. Bez zgody udzielonej przez Merkuriański Komitet Pojednawczy, nie będziecie mogły zdradzić ani słowa nikomu, nawet gdyby wahały się losy wszechświata. Wszystko co tu zobaczycie i odkryjecie, jest oblane mistyczną przysięgą i naznaczone mocą tak tajemniczą, że nawet my nie znamy wszelkich jej możliwości. Od pokolenia na pokolenie, Wenusjanie ślą do nas oddziały kontrolne w celu wydobycia sekretów magicznej broni. Nie znamy powodu waszej wyprawy, ale wszystko to odziane jest w płaszcz tajemnicy, zapieczętowane obietnicą milczenia, którą i wy będziecie musiały złożyć. Inicjacja rozpocznie się po uroczystym odlaniu tatuaży. Będziecie musiały przejść przez komorę odnowienia, by odzyskać dawną postać, dopiero wtedy odkryjemy czy jesteście godne zaufania, czy stracenia.
Jeden ze strażników podszedł do rudowłosej i wziął od niej mosiężny przedmiot. Powolnym krokiem zbliżył się do mnie i uklęknął na jedno kolano. Miał kręcone blond włosy i ciemnozielone oczy. Dwoma palcami podwinął mi nogawkę za dużych spodni i przejechał opuszkami po tatuażu z numerem. Syknęłam z bólu. Nie wiadomo czemu znamię zaczęło mnie potwornie piec i pulsować. Zakręciło mi się w głowie. Mężczyzna uniósł szczypce w górę, po czym rozpaloną stroną skierował do mojej nogi. Zaczęłam się rzucać, próbowałam się uwolnić, ale na próżno. Liny okazały się jednak zbyt wytrzymałe. Blondyn musnął znak narzędziem, a ja krzyknęłam na całe gardło. Łzy spływały mi po policzkach. Zdawało mi się, że kostka płonie. Rwałam się, chciałam uciekać, ale chłopak mi na to nie pozwalał. Zaciskał zęby przedmiotu tuż nad numerem, powodując tym samym okropny ból. Czułam zapach spalenizny. Miałam wrażenie, że skóra topnieje mi jak wosk. Gorący płyn ściekał raniąc przy tym moją stopę. Nie widziałam już nic oprócz łez. Czułam się obdarta i ogołocona jednocześnie, chciałam umrzeć. I nagle zrobiło się potwornie zimno. Podniosłam powieki. Nie czułam już palącego znaku, tylko kojący chłód. Przede mną leżał nieruchomo strażnik. Szczypce wypadły mu z ręki. Zauważyłam, że oprócz mnie, tylko 1001 nie padła. W laboratorium migało czerwono-białe światło, a wszyscy pozostali leżeli na ziemi.
- Co się stało? - spytałam, starając się wytrzeć łzy o rękawy bluzki.
Tatuaż na mojej kostce przecinała na ukos głęboka blizna w kształcie ciernia.
- Musicie uciekać - usłyszałam dziewczęcy głos i przede mną pojawiła się czarnowłosa nastolatka.
- Pani psycholog, co pani tu robi? - spytałam na wpół żartobliwym tonem.
Dziewczyna ukucnęła przy mnie i zaczęła rozwiązywać sznur.
- Ta inicjacja jest kompletnie chora, gdybym tylko wiedziała, nie dopuściłabym do tego - burknęła, biegnąc do 1001. - Twoja koleżanka jest osłabiona. Musisz codziennie podawać jej te pigułki - dodała, szybko kierując się w stronę szafki i rzucając mi niewielką fiolkę.
- To przez to świństwo, które kazała jej wstrzyknąć ta wariatka? - wskazałam ręką na doktor Hall. - Porąbana.
- To moja matka - odparła otwierając kodem automatyczne drzwi i wybiegając z pomieszczenia. Ruszyłam za nią ciągnąc pod pachę 1001.
- Wybacz.
- Nic się nie stało. Serio jest porąbana.
Wybiegłyśmy na zimny dziedziniec. Czarnowłosa poprowadziła nas tą samą drogą, którą przyszłyśmy do budynku i stanęła przed bramą. Było przeraźliwie zimno, a my pozbawione zostałyśmy wszystkich płaszczy. Zaczęła rozmawiać ze strażnikiem, ale ten pokręcił tylko głową. Podbiegła do nas i westchnęła ostentacyjnie.
- Nie wypuszczą was bez zgody ministra MKP. Musicie tu zostać i ukryć się na parę dni. Postaram się zrobić co w mojej mocy, ale nie obiecuję wam, że uda wam się stąd bezpiecznie odlecieć.
- Nie możemy zostać. Trzeba będzie uciec - szepnęłam patrząc pytająco na 1001, która kiwnęła pojednawczo głową.
- Załatw nam jakiś nocleg, w którym będziemy bezpieczne.
Dziewczyna zagryzła wargę i okręciła się na pięcie.
- Chodźcie, znam jedno takie miejsce.

~ ~ ~

Wybaczcie, że znowu kazałam wam tyle czekać, ale nareszcie jest rozdział! ^^
Mam nadzieję, że nie zanudziłam was tyloma opisami? T.T
Dedykacja dla Rexi i Cupcake. Mistrza cierpienia i mistrza w wymyślaniu imion xD

Czytałeś = skomentuj, to wiele daje i nawet jeśli nie masz konta google możesz to zrobić anonimowo :*

Pozdrawiam!

- Postać Arabelli Hall zawdzięczam Vivian Black, dziękuję kochana! :*

poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozdział 4

Wyruszam na wyprawę. I kiedy wreszcie przychodzi moment, że mogłabym ci opowiedzieć coś ciekawego, jak to, że spektakularnie zwiałam z Wenus na Eleanor... Ja po prostu tchórzę. Nie mam na nic siły. Ulegam. Posłuszeństwo mam już wgrane. Jakby ktoś zamontował mi w mózgu komputer i zapomniał o funkcji CTRL-ALT-DEL. Nie da się z tego wyplątać. Jeżeli ktoś urodził się Wenusjanką, to Wenusjanką pozostanie.
"Cóż, szefowo, tym razem wygrałaś" - myślę sobie pakując do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy. Większość miejsca zajmują batoniki zbożowe, ale mieszczą się tam również buty, jak i zapasowy kombinezon ochronny. Powolnym krokiem przemierzam mój mały domek. To nie do wiary jak szybko człowiek potrafi się do czegoś przywiązać. Jestem tu osiemnasty dzień, a już wiem, jak bardzo będę tęsknić za Leoną. Słyszę pukanie do drzwi. Przyszła moja współtowarzyszka. Do tej pory nie wiem kto to. Pociągam delikatnie za klamkę i momentalnie torba wypada mi z rąk. 1001 stoi uśmiechając się od ucha do ucha i niecierpliwie przestępuje z nogi na nogę.
- Gotowa? Czas wyruszać! - mówi dziarsko i ciągnie mnie za rękę w kierunku głównego placu.
Nie mam szans uciec.

- 0628, czy wszystko jasne? - Milady Poolow po raz kolejny spojrzała na mnie wyczekująco.
Wszystkie Obiekty zeszły się na plac, skąd miałyśmy odlecieć. Po lewej stronie ktoś prychnął. Skoro idę na śmierć, muszę odejść z godnością - pomyślałam i dziarsko się uśmiechnęłam.
- Tak jest! - krzyknęłam wskakując do latającego pojazdu.
Był to ogromny statek kosmiczny. Przypominał trochę białą kapsułę ze skrzydłami i ogromnymi, przeszklonymi ścianami. W kabinie pilota zastałam 1001. Siedziała na kręconym fotelu. Brązowe włosy związała w zgrabnego kucyka. Czekoladowymi oczami wodziła po panelu kontrolnym, jak urzeczona wgapiając się w migające światełka. Odchrząknęłam uświadamiając nastolatkę o mojej obecności. Uniosła wzrok i przez sekundę dojrzałam na jej twarzy grymas niepewności, ale potem zastąpił go wyraz powagi.
- Dobra, skoro ruszamy, trzeba ustalić, kto jest kapitanem. 
Zerknęłam na nią niepewnie.
- Jakim kapitanem? Przecież mamy działać razem.
- Oczywiście, ale to nie zmienia faktu, że w razie zagrożenia musi być wyznaczona osoba, która będzie sprawowała kontrolę nad tym wszystkim.
- Ja...
Nie skończyłam bo przerwał mi lekki wstrząs i syk zasuwanego automatycznego przejścia.
- Proponuję siebie na to stanowisko - powiedziała to tak dobitnie, że poczułam ciarki na plecach.
- Eee... No... Tak, jasne. Jeśli chcesz - powiedziałam niepewnie.
- Świetnie.
Po raz kolejny zlustrowała mnie wzrokiem po czym odetchnęła z ulgą i zakręciła się w fotelu. Znowu miała ten przyjazny wyraz twarzy, jak wtedy gdy śledziła mnie w lesie. Usłyszałam głośne DING, które dało mi sygnał, że powinnam usiąść i zapiąć pasy. Posłusznie wykonałam polecenie rozkładając się na krześle. 1001 przekręciła kluczyk i machina zaryczała donośnie. Zgrabna dłoń dziewczyny pewnie nacisnęła ogromny guzik i przesunęła ciężką wajchę.
- Autopilot włączony, kurs MER-KU-RY, planowany czas lotu: czter-dzieści-pięć-mi-nut, dwa-dzieścia-o-siem-se-kund, życzymy miłej podróży.
- Jaka jest planowana trasa, OVR*? - zapytała szatynka.
- Ca-ły-czas-pros-to.
Zaśmiałam się lekko słysząc ten komentarz.
- Zagrożenia? - 1001 zignorowała mnie.
- BRAK.
- Jakiekolwiek dodatkowe informacje?
- Mo-żesz-iść-spa-ać.
Głos zamilkł, a silnik powoli zaczął pracować na szybszych obrotach. Poczułam lekki wstrząs i uniosłyśmy się w powietrze. Obie śmiałyśmy jeszcze przez jakiś czas z autopilota. Westchnęłam głęboko czując dziwnego rodzaju spokój. 
 Dlaczego go odczuwam skoro udaję się na pewną śmierć? Nie pojmuję już tego. Czuję, że wszystko ze mnie ulatuje. Nie mam na nic siły. Z głośników pokładowych wypływa muzyka relaksacyjna. Tak, bo tego mi właśnie trzeba. Cholernego szumu fal i głośnego skrzeczenia mew. Czegoś, czego mogę już nigdy nie ujrzeć. Chcąc nie chcąc, zasypiam.
BIP BIP BIP!!!
Otworzyłam szeroko oczy zrywając się z fotela i zapominając, że mam zapięte pasy. Huczało mi w uszach, a na około wszystko się trzęsło. Pojazdem telepało. W kabinie mrugało niebieskie światło. Zaczęłam krzyczeć. Huh, świetnie, a więc tak zginę? Właśnie wtedy zauważyłam 1001 stojącą spokojnie przy panelu kontrolnym.
- O, widzę, że mój budzik zadziałał. Myślałam, że już nigdy nie wstaniesz.
Spojrzałam na nią wściekła i zagryzłam dolną wargę.
- Budzik? - powiedziałam dobitnie.
- Tak - odparła klikając zielony przycisk.
Wszystko ucichło.
- Nie możesz przegapić TAKICH widoków.
Chwiejnym krokiem podeszłam do oszklonych ścian. Sądziłam, że dziewczyna przesadza, ale gdy obrzuciłam wzrokiem rozciągającą się przede mną przestrzeń zaparło mi dech. Prędko odgarnęłam fioletowe pasemko z twarzy i przycisnęłam nos do szyby. Nigdy w życiu nie byłam poza obrębem naszej planety. Nigdy nawet nie śniłam, że uda mi się choć na krok opuścić tę wielobarwną pułapkę. W danej chwili spoglądałam na bezkresną czerń oznaczoną jasnymi białymi punktami. Od razu zapragnęłam policzyć je wszystkie lecz zanim doszłam do 10, moją uwagę przykuła bladożółta, ogromna kula z dziurami. Otworzyłam usta z zaskoczenia, czując na rękach ciarki. Merkury był cudowny. Promieniował ogromnym światłem. Z każdą sekundą byłyśmy coraz bliżej celu. A gdy przebiłyśmy się przez warstwę ochronną... Dostałam gęsiej skórki. Planeta była pokryta śniegiem. Tony lodowatego puchu oblegały jej powierzchnię i wszystkie kratery. Wspaniale skute dziury wyglądały przecudnie w ostrym blasku słońca. Odeszłam od szklanej powierzchni, by mogła odparować.
- Czy on nie powinien być...
- Najgorętszą planetą? - przerwała mi 1001 uśmiechając się - Owszem. Ale to są informacje, które podają nie za bardzo inteligentni Ziemianie. Kierują się przeczuciami i logiką. Żaden z nich nie wie, że Merkury to planeta kontrastów i przeciwieństw. A my po to tu właśnie jesteśmy. Żeby upewniać nasz naród co do naszych przekonań - westchnęła cicho - W ogóle mi się to nie podoba.
Kiwnęłam głową.
- Nie tobie jednej.
Na powrót zbliżyłam się do ściany i wyostrzyłam spojrzenie. W poszczególnych miejscach osadzone były domki. Z daleka wyglądały jak mrówki. Gdy się jednak zbliżyłyśmy ujrzałam rozległe osady. Tłumy ludzi na wąskich uliczkach oblegały wspaniały, oszroniony plac. Przeleciałyśmy nad machającymi nam stworzeniami i wylądowałyśmy kawałek dalej. Wzięłam głęboki oddech. Czy jest tutaj tlen? Czy mieszkańcy tej ziemi mają może jakieś skrzela? O kurczę, a jeśli zamarznę, kiedy tylko opuszczę pokład statku?
Poczułam uszczypnięcie w łokieć i okręciłam się w stronę uśmiechającej się do mnie szatynki. Podała mi futro, które znalazła w pokładowej szafie.
- Gotowa na spotkanie z lekkim chłodem? - zapytała dziarskim tonem naciskając przycisk otwarcia drzwi.
Poczułam lodowaty powiew na całym ciele i szczęknęłam zębami. Wolno opuściłam gorący pojazd i stanęłam na skrzypiącym, białym puchu. Uśmiechnęłam się do siebie spoglądając w stronę rozciągającej się przed nami wioski.
- Zaczynamy badania.
Zrobiłam krok do przodu, lekko zapadając się w podłoże. Potem kolejny, kolejny i następny. Miałam wrażenie, że się kurczę. W jednej sekundzie moje ubrania zrobiły się strasznie luźne. 
- Co się dzieje? - zapytałam nietypowym dla mnie, piskliwym, dziecięcym głosem.
- Kontrasty - usłyszałam dziecięcy skrzek za sobą i obróciłam się.
Widząc 1001 zaczęłam się śmiać. W kozakach po uda i w śniegu po pas, stała naburmuszona dziewczynka z okrągłą, pyzatą buźką. Równo ścięta, brązowa grzywka opadała na jej czoło dodając jej uroku. Wydęła policzki starając się nie wybuchnąć z irytacji podczas, gdy ja śmiałam się dalej.
- Jak ty wyglądasz! - parsknęłam zakrywając usta malutkimi dłońmi - Co jest?
Przyjrzałam się rękawom swojego futra i czarnym, prostym strąkom opadającym mi na nos. 
- Czy my zamieniłyśmy się w... dzieci? - spytałam płaczliwym tonem.
- Kontrasty - powtórzyła wzdychając - tutaj lata liczy się wolniej, mimo że planeta kręci się dwa razy szybciej niż nasza.
- To ile my mamy... dni?
- Sześć lat.
Otworzyłam usta.
- W takich... Ziemskich?
Kiwnęła głową.
- I co... Będziemy małymi ludzikami dopóki stąd nie odlecimy?
- Dokładnie.
- Cóż, jest jeszcze szansa, że tu zostaniemy.
- Dlaczego?
- Bo możesz nie sięgnąć do autopilota! - zarechotałam przewracając się w śnieg.
Podniosłam się nadal nie mogąc opanować nadmiernego chichotu. 1001 przyczłapała do mnie łapiąc mnie za rękę i prowadząc w stronę miasteczka.
- Chodź, bo inaczej się zgubimy w tych zaspach - szepnęła.
Pociągnęła mnie prosto przed siebie, a ja zaliczyłam kolejną wywrotkę.

* OVR - Only Venus Republic, "znaczek firmowy" Wenus. Oznacza przynależność jakiegoś wynalazku do tej planety. Można tłumaczyć to jako "Tylko Republiki Wenus" albo "Należy do Republiki Wenus" przyp. aut.

~ ~ ~ 

Po długim oczekiwaniu wróciłam z lekką dawką humoru. Mam nadzieję, że docenicie mój trud i zostawicie po sobie pamiątkę w postaci komentarza.
Pozdrawiam was bardzo ciepło i życzę wam pogodnych wakacji. Takich, jakie powinny być. A nie z toną śniegu :3
Kocham was, trzymajcie się!
- Wasza Katherine.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rozdział 3

Łzy płynące mi po policzkach powoli spadały na kombinezon. Mój oddech pomału się uspokajał, a bicie serca stawało się powolniejsze. Po kilku godzinach płaczu nareszcie udało mi się doprowadzić do porządku. Wszystko było już normalnie, pogodziłam się z tym, że muszę umrzeć, dałam sobie radę z informacją o porzuceniu na zawsze rodzinnej planety i uważnie przemyślałam awaryjny plan ucieczki. Jedna rzecz nie dawała mi tylko spokoju. Para wiewiórczych oczu wpatrujących się we mnie bez przerwy. Ostrożnie odwróciłam głowę w stronę zwierzaka. Tyle, że... Nie było tam żadnego zwierzaka. Usłyszałam cichy szelest i postać urzędująca na gałęzi koło mnie zniknęła. Nie myśląc za wiele rozpoczęłam pościg. Odepchnęłam się sprawnie od pnia i rękoma złapałam się kolejnego drzewa. Skakałam przez korony goniąc niewielkie stworzenie. Zastanawiałam się czy czasem nie ścigam jakiejś bardzo ludzko wyglądającej małpy, ale zmieniłam zdanie, gdy w pewnym momencie przed oczami mignął mi pukiel brązowych włosów. Na obrzeżach lasu dziewczyna ostro zakręciła w lewo. Moje siły były już na granicy wyczerpania. Czułam jak dłonie ślizgają mi się po krzywych, powyginanych gałęziach. Szata roślinna buszu, w którym się znajdowałyśmy, zaczęła się zmieniać i po chwili znalazłyśmy się w lesie deszczowym. Dalsza gonitwa, wśród ogromnych liści, nie miała żadnego sensu, a więc zgodnie zeskoczyłyśmy na trawę i zaczęłyśmy szybko przebierać nogami. Slalomem pędząc przez gaj starałam się nie stracić z oczu małej podglądaczki. Biegała szybciej ode mnie i z trudem mogłam dotrzymać jej kroku. Już po czasie widziałam tylko niewyraźny kształt zwinnej szatynki. Stwierdziłam, że szybko muszę nadrobić zapas spalonej energii, więc prędko wyciągnęłam batona zbożowego. Gdy ponownie uniosłam głowę, już nie zobaczyłam nastoletniej Wenusjanki. Moje uszy natomiast ugodził niespodziewany, przenikliwy wrzask dochodzący z miejsca, gdzie przed chwilą się znajdowała. W jednej chwili odgryzłam kawałek przysmaku i przyspieszyłam. Ryk. Poczułam słabość, która zagościła w moim żołądku. Jaguar. Wytężyłam słuch i skierowałam się na północny-zachód. To co ujrzałam sprawiło, że nogi się pode mną ugięły. Młoda dziewczyna wyciągała rękę w stronę ogromnego kota. Ten wyszczerzając zęby warczał i ryczał co chwilę, krążąc wokół niej. Głos szatynki drżał, ubranie miała podarte i ubrudzone.
- Spokojnie, nie chcę ci zrobić krzywdy... - szeptała w charakterystyczny sposób dla opiekunki zwierząt
Gdybym miała wam opisać co się działo dalej, najchętniej skłamałabym i powiedziała, że zachowałam zimną krew i nie denerwując rozjuszonego stworzenia wezwałam pomoc. Niestety obiecałam wam szczerość i z bólem serca muszę przyznać się do błędu, który nigdy nie powinien mieć miejsca.
- BĄDŹ OSTROŻNA! - wrzasnęłam, a dziki kot zwrócił się w moją stronę.
Nie liczyłam sekund, w ciągu których jego zęby muskały moje ręce. Samica wściekle rzucała się na wszystkie strony starając się pozbawić mnie przytomności. W pewnej chwili, gdy przygwożdżając mnie do ziemi, właśnie miała zamiar odgryźć mi głowę, poczułam jak ciężar na moim ciele maleje. Jaguar stoczył się na ziemię i sapiąc cicho zaczął mierzyć wściekłym wzrokiem okolicę. Gwałtownie podniosłam się z ziemi i otrzepałam zniszczony kostium.
- Nie ma za co - usłyszałam zdenerwowany głos nastolatki, którą ścigałam i odwróciłam się w jej stronę.
Z jej rękawa wystawała mała, bambusowa rurka, a w dłoni trzymała strzałki. Kot był unieruchomiony dzięki truciźnie zawartej w szpiczastych przedmiotach.
- Dzięki - mruknęłam marszcząc brwi i spoglądając na nią uważniej.
Jej czekoladowe oczy wyrażały zadowolenie, dumę, ale jednocześnie dało się w nich wykryć zanikający już strach, na wąskich ustach czaił się tajemniczy uśmiech, a zadarty nos poruszał się niespokojnie.
- Ciekawe co ją tak wkurzyło - szepnęła wyrywając mnie z zamyślenia.
- Któryś obiekt zapomniał dopilnować swoich obowiązków i nie nakarmił jej - zakpiłam uśmiechając się - Nie wiem czy wiesz, ale w nocy one polują - sprostowałam - Mogła cię wziąć za jakiś smaczny kąsek... Nie powinnaś być o tej porze w łóżku?
Zmarszczyła czoło i skierowała oczy ku niebu.
- Faktycznie jest ciemno.
Na dłuższą chwilę zapanowała niezręczna cisza, w której każda z nas starała się zebrać myśli. Po pewnym czasie zorientowałam się, że nie mam pojęcia jak nazywa się ta dziewczyna.
- 0628 - odezwałam się wyciągając do niej rękę.
Ujęła ją wolno i uśmiechnęła się ze zmęczeniem.
- 1001. Ile tu już jesteś?
- 17 dni - westchnęłam wpatrując się w ziemię - a ty?
- 2 - zaśmiała się - Nie jest tu zbyt kolorowo, co?
- Da się przeżyć... Jeśli nie włóczy się w nocy po lesie.
Szturchnęła mnie w ramię.
- To samo tyczy się ciebie.
Uśmiechnęłam się pod nosem siadając na trawie. 1001 poszła w moje ślady spoglądając na mnie przyjaźnie.
- Nie możesz się poddać - powiedziała nagle.
- Nie rozumiem.
Zaśmiała się smutno.
- Mam na myśli wyprawę. Jeżeli zrezygnujesz z próby pokazania, że coś umiesz osiągnąć, nikt nie będzie cię szanował. Wszystkim zależy na tym wylocie, a jeżeli zrównasz się z poziomem reszty obiektów, znikniesz w tłumie... Postaraj się to zrobić. Bądź niewidoczna... Nie wyróżniaj się.
Uniosłam brew w pytającym geście.
- Wiem, że chcą cię zabić - szepnęła, a ja spuściłam głowę - Nie daj się - dodała jeszcze po czym wstała - Lepiej się pospiesz, jaguar zaraz odzyska czucie w łapach - mrugnęła do mnie i pobiegła przed siebie.
Siedziałam tam jeszcze trochę, skubiąc źdźbła trawy. Ukryłam twarz w dłoniach myśląc nad tym co powiedziała mi tamta dziewczyna. Muszę dać z siebie wszystko, nie mogę się poddać... Chwyciłam się jakiegoś drzewa i odpychając się od kory pobiegłam do mojego domku.


DZIEŃ 1

Nie wiem co skłoniło mnie do założenia tego dziennika. Jakaś siła wyższa podpowiedziała mi bym zapisywała wszystko w tym głupim zeszycie. Każdą próbę, każdą chwilę starań... Jestem po spotkaniu organizacyjnym. Siedzę na łóżku zajadając stres batonikami zbożowymi. To chyba nie najlepszy pomysł. Tak czy siak dowiedziałam się, że przez kolejne 5 dni będziemy poddawane trudnym próbom, będziemy musiały udowodnić na co nas stać, a wszystkiemu będzie przyglądać się szefowa. Wszystko jest straszne jestem przerażona boję się, że nawalę już niedługo mogę nie żyć OK. Jutro zbliża się nieubłaganie. Muszę się wyspać i być przygotowana. Nie dam rady. Poradzę sobie. Muszę tylko uwierzyć.

DZIEŃ 2
Już jestem martwa. Pierwsza próba na polu walki! Jeżeli dalej będzie tak źle, nie ma mowy o tym żebym tu została! Umrę już jutro, jest to pewne, nie rozumiem dlaczego sama jeszcze się nie zabiłam, nie byłoby tego problemu. Muszę wziąć się za siebie i pokazać im na co mnie stać! Nadal nie pojmuję logiki tych zadań. Jutro na pewno będzie łatwiej. To moja wina nie moja wina, że te ludzkie kukły były takie straszne. Nie chciałam mogłam ich zabić. Oni też mają prawo żyć. Nawet jeśli to tylko elektryczne zabawki... Nie powinnyśmy się tego uczyć.

DZIEŃ 3
Nie było tak źle. Latanie na smokach to w końcu mój żywioł. Przynajmniej w tym byłam najlepsza. Nie mogę osiąść na laurach. Jutro czeka na nas coś strasznego, szkoda, że nie powiedzą co. Nadal się boję. Wszystko gra. Jeżeli jutro sobie nie poradzę, mogę zapomnieć o całkowitym bezpieczeństwie. Trzeba myśleć pozytywnie.

DZIEŃ 4
Nie mam pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Jeszcze nigdy nie ćwiczyłam na najnowszym torze przetrwania. Czas pakować się na wyprawę. To jeszcze nic nie znaczy. Przecież w skakaniu po drzewach jestem całkiem dobra. Ale nie najlepsza. Muszę być silna. Nie powinno mnie tu być. Z tą lawą poszło gorzej. Na sto procent poległam. Nie jest tak źle. Przynajmniej moja najlepsza przyjaciółka czuje się w tym wszystkim świetnie. Może poleci tam ze mną? Muszę zadbać też o jej bezpieczeństwo. Jestem przerażona jutrem. Jutro będzie świetnie.

DZIEŃ 5
I znowu wszystko nie tak! Umiejętność robienia broni poszła w niepamięć. Jestem idiotką. To wszystko przez stres! Jutro ostatni dzień, pojutrze wyniki... Już przegrałam, porażka na całej linii. Jeszcze mam szanse. Nie mogę się poddać. Jestem ciekawa co znowu wymyślą. Nie mogę myśleć o nowym zadaniu. Muszę być gotowa na wszystko. Co ma być to będzie, nie mogę się przygotowywać. Wtedy wszystko diabli wezmą.

DZIEŃ 6
Może nie wszystko jeszcze stracone? Nadzieja matką głupich. Mam prawo robić błędy, dlatego na pewno nic się nie stało. Jestem głupia. Nie mogę umieć wszystkiego. Powinnam. Nie mogą tego wymagać. Wymagają. Nie jestem robotem. Chcą żebym nim była. Nie mogą mnie zabić. A jednak. Używanie pradawnych, magicznych artefaktów bez znania ich zastosowania to głupota to nic złego. Każdemu poszło kiepsko. Nie 1001. Nie powinnam się jednak okłamywać, że będzie dobrze. Robię to.

DZIEŃ 7
Sukces? Nie wiem. Jak to określić? Stres, nerwy, zjedzone wnętrzności... Wszystko jest w porządku. Poradziłam sobie. Przecież tak powiedzieli. Kłamią. Niestety nie kłamią.
- Największe postępy ze wszystkich obiektów poczyniła 0628, to ona najlepiej poprawiła swoje umiejętności - głosili.
Oszuści. Nie oszukują. Nie zasłużyłam. Zasłużyłam. Nic nie jest prawdą. Oni nie kłamią.
- ... Dlatego to właśnie ona pojedzie na naszą wyprawę - dodali uśmiechając się sztucznie.
Tak trudno wszystko pojąć... Po co tam jadę? Dlaczego? Czy przeżyję? Moje myśli szaleją. Już nic nie będzie jak dawniej. Wrócę w całości, wszystko będzie po staremu. Zniszczą mnie. Będzie dobrze.
Jutro wyjeżdżam. Nie wiem z kim, nie słuchałam. Czuję się rozbita. Po prostu boję się muszę być silna. Wszystkie starania poszły na marne. Za bardzo się starałam. Dam radę? Nie. Tak. Jestem obiekt 0628. Ja zawsze dążę do celu. Potrafię iść z wysoko uniesioną głową. NIGDY SIĘ NIE PODDAJĘ.








... Chyba, że ktoś chce mnie zabić.
~ ~ ~
I oto długo wyczekiwany rozdział trzeci. WYJUSTOWANY, może będzie wam wygodniej czytać :3 Przepraszam za opóźnienie, ale nie mogłam jakoś się za niego zabrać. Liczę na komentarze, mimo że nie wyszedł tak jak chciałam (nie za bardzo mi się podoba) i jest strasznie krótki (przepraszam!). Wiedzcie, że wasze opinie to dla mnie wielkie wsparcie. Nowy rozdział postaram się dodać najszybciej jak będę mogła. Aha, zapraszam do odwiedzania zakładki "o autorce" :)
Pozdrawiam i biegnę komentować wasze wpisy!

niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział 2

Leciałam czując się coraz pewniej na grzbiecie mojej przyjaciółki. Miałam wrażenie, że ona ma takie samo zdanie, więc ostrożnie podniosłam ręce do góry łapiąc wiatr w dłonie. Prędkie powietrze przepływało mi pomiędzy palcami i świstało w uszach. Jeżeli to możliwe na planecie pełnej ograniczeń, stref ochronnych, dodatkowych zabezpieczeń, czujnych strażniczek i twardego rygoru, poczułam się naprawdę wolna. Wtedy Eleanor ryknęła donośnie na znak, że w końcu mi zaufała. Pokonałam kolejną przeszkodę. Teraz nikt nie powie mi, że nie potrafię sobie poradzić. Okiełznałam jednego z najgroźniejszych smoków! Wyszczerzyłam zęby i krzyknęłam triumfalnie na co zwierzak zawrócił, zrobił kółko wkoło góry i ostrożnie wylądował na ziemi. Pogłaskałam go za potężnym uchem i ześlizgnęłam się po jego boku. Rzuciłam mu kawał soczystego mięsa jako przekąskę i skinęłam głową na pożegnanie. Ruszyłam przed siebie dumna jak nie wiem co. Wtedy w tłumie rozległ się głos:
- 0628!!!
Obróciłam się szybko o mało nie przewracając granatowowłosej trenerki.
- Coś się stało? - wyjąkałam przerażona z trudem łapiąc oddech.
- 0628... - szepnęła z miną kata, po czym uśmiechnęła się - Gratuluję ci serdecznie. Zasłużyłaś na nagrodę. Poinformuję szefową o twoich niezwykłych osiągnięciach.
- Dziękuję bardzo.
Kiwnęłam głową z pokorą, odgarniając kurtynę włosów zasłaniającą mi twarz. Oddaliłam się prędko starając się nie pokazywać mojej euforii. Chęć imponowania głównodowodzącej miałam już chyba wgrane. Pierwszy raz uda mi się pokazać jej, że nie jestem bezużyteczna. Przecież jeśli miałaby o mnie takie zdanie, szybko i bezproblemowo mogłaby się mnie pozbyć. Wtedy ktoś inny przejąłby moje imię, a reszta pytana o 0628, patronkę zwierząt, twierdziłaby, że nigdy nikogo takiego nie było. Ciężkie jest życie na naszej planecie, ale łatwo i szybko się przyzwyczaić, jeśli ktoś koduje ci to już od pierwszych sekund twojego istnienia.
Tego dnia miałam odbyć masę męczących treningów, lekcje dotyczące życia na innych planetach i znowu ćwiczenia. Najważniejsze jest to, żeby mieć przy sobie zapas batoników zbożowych. Tylko one pomagają mi utrzymać się przez tyle czasu na nogach. Na początku je się je w bardzo dużych ilościach, potem stopniowo się to ogranicza, a po około pięciu miesiącach można już spokojnie żyć bez tego dającego kopa, kalorycznego przysmaku. Na razie 15 dziennie mi wystarcza, choć to i tak sporo wliczając w to obiad.
Nawet się nie zorientowałam kiedy dotarłam do drzwi mojego domku. Wślizgnęłam się do niego cicho, bo doskonale wiedziałam, że Leona może być jeszcze w trakcie przedpołudniowej drzemki. Na palcach przemierzyłam hol i przemknęłam do sypialni. Właśnie docierałam do mojego łóżka kiedy rozległ się przeraźliwy, brzęczący dźwięk dzwonka. Kot ryknął cicho i przekręcił się na drugi bok. Ten śpioch nie obudziłby się nawet gdyby Marsjanie postanowili przeprowadzić inwazję. Otworzyłam drzwi.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to burza rudych loków, które przesłoniły mi widok na okolicę. W następnej kolejności dostrzegłam bystre, głębokie, brązowe oczy, mały, kartoflany nosek i usta rozciągnięte w szerokim uśmiechu. 0542 przytuliła mnie na przywitanie i prędko wkroczyła do środka. Z głośnym śmiechem rzuciła się na kanapę stojącą w salonie i zmierzyła wzrokiem cały duży pokój.
- Wow, ale ty tu masz porządek!
Zaśmiałam się cicho i przycupnęłam na krześle obok. Leona zdążyła się już obudzić i teraz kręciła się po domu w poszukiwaniu jakiejś zabawki.
- Szybko ci poszło - powiedziałam ukazując swoje zęby - Kolczatka nie przekuła ci jeszcze twarzy za twoją "niezdolność do panowania nad smokami"?
- A dajże mi spokój - westchnęła - W ogóle to się zastanawiam, dlaczego nasi trenerzy mogą mieć fryz jaki tylko chcą, a z nami muszą robić... to - szarpnęła za swoje loki i zmarszczyła czoło - Naprawdę lubiłam swój karaibski błękit!
Po raz kolejny uwolniłam z siebie ten wewnętrzny odgłos radości. 0542 zawsze mówiła mi, że moim perlistym śmiechem mogłabym zarazić nawet samą szefową. Bardzo rzadko mogłyśmy sobie pozwolić na takie "niestosowne zachowanie" jakby to określiła nasza mentorka, dlatego gdy tylko nadarzyła się okazja robiłyśmy to bardzo długo. Obie lubiłyśmy łamać regulamin, z tym że ona bardziej dyskretnie. Ja, jak wszystkim wam już wiadomo, nie kryłam się z moimi upodobaniami.
Chwilę radości przerwał pikający dźwięk wydobywający się z naszych zegarków.
- Czas na trening... - mruknęłam podnosząc się i zdążając do białej komory - Możesz się ogarnąć u mnie - rzuciłam jeszcze wchodząc do kabiny.
Każdy z takich sprzętów doprowadzał nas do wyczerpania, ale pozwalał na stosowny wygląd i odpowiednie zewnętrzne przygotowanie do walki, co było u nas bardzo cenione. Gdy opuściłam sprzęt wyglądałam jak nowo narodzona, choć moje wnętrze mówiło coś kompletnie innego. Zerknęłam w lustro na moje perfekcyjnie splecione w warkocz włosy, idealny, elastyczny, ochronny kombinezon i nową parę butów. Skrzywiłam się na widok tak dokładnie wykonanej pracy i sięgnęłam do szafy po broń. Nie. "Sięgnęłam" to złe określenie. Automatycznie rozsuwany barek "wypluł" z siebie to co akurat uważał dla mnie za potrzebne. Trafił mi się miecz. Długi na jakieś 8 cali z idealnie wyważoną rączką i połyskującym ostrzem. Rudowłosa przyjaciółka poszła w moje ślady i wylosowała poręczny pistolet kalibru 886. Uśmiechnęła się jakby chciała powiedzieć "spróbuj zaatakować, a dostaniesz kulkę w łeb" i wyszła. Gdy znalazłyśmy się na świeżym powietrzu wyjęłam batona zbożowego i wgryzłam się w jego słodką masę. Od razu poczułam przypływ energii. Podążyłyśmy krętą ścieżką w stronę ogromnego pola treningowego. Bardzo dobrze znałam to miejsce. Połowę mojego szesnastodniowego życia spędziłam właśnie tam. Powiodłam moimi granatowymi oczami po kukłach, bieżniach, torach przeszkód, miotaczach płomieni, planszy z laserami, pełnym dzikich zwierząt fragmencie dżungli, lodowatej strefie przetrwania, gorącej strefie przetrwania, automatycznych wyrzutniach głazów, symulatorach kosmicznych statków, automatach do treningu walki i wielu innych sprzętach, które przygotowywały mnie do obrony przed najazdem mieszkańców innych planet na Wenus. Prawie milion lat temu na naszych ziemiach rozkwitała zupełnie inna, nowa i piękna cywilizacja. Oczywiście mieszkały tam same kobiety. Poubierane w kolorowe sukienki strzegły dobra i niewinności wszystkimi znanymi technikami magii. Tak czy siak pod wpływem ataku ze strony Marsjan (czytaj - mężczyźni) skończyły nadziane na ogromne, drewniane pale. Masakryczna wizja. Od tamtej pory nasza kochana Milady Poolow, która jako jedyna przetrwała i do tej pory żyje, przygotowuje nas i nasz perfekcyjny system obronny na wszystkie możliwe najazdy. Moim zdaniem chce z nas zrobić po prostu żywą armię robotów, gotowych oddać za nią życie, rzucić się ze skały, stanąć do boju i napaść na kogoś, myśląc że robią to w imię piękna. Ale oczywiście nie powiem tego głośno, bo skończyłabym jak nasi przodkowie. Nadziana.
Chuderlawa, maleńka nastolatka wyszła z małej budki i kiwnęła do nas ręką. Nie wyglądała wcale jak sportowiec, ale nie można jej było odmówić talentu. Szkoliła prawie wszystkie obecne na tym treningu dziewczyny (w tym mnie) i jeszcze nie słyszałam żeby którakolwiek dostała choćby zadyszki podczas biegania. Wsłuchałam się w melancholijny głos nauczycielki i szczerze mówiąc lekko przysnęłam. Gdy zaczęliśmy robić ćwiczenia, 0542 popchnęła mnie na bieżnię, co trochę mnie rozruszało. Potem podeszłyśmy wspólnie do kukieł, by... skrócić je o głowę. To była tylko rozgrzewka.
- Idziesz? - zapytała mnie rudowłosa, gdy powaliłam kolejną postać na ziemię.
- Gdzie teraz? - spytałam rozglądając się w poszukiwaniu jakiegoś wolnego miejsca do ćwiczeń.
- Jak zwykle nie słuchałaś, co? - spojrzała na mnie karcąco i pokręciła głową - Od dziś mamy dostęp do najnowszej i najbardziej realistycznej formy treningu. Plac bojowy zbudowany w tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym czwartym został...
- Hej! To nie lekcja historii. Nie możesz mi po prostu powiedzieć CO TERAZ?
Zacisnęła usta. Nienawidziłyśmy się kłócić, a ona nie znosiła kiedy przerywałam jej wykład, ale to było tylko marnowanie czasu. Zarzuciła swoją szopę na plecy, szepnęła "chodź za mną" i ruszyła przed siebie. Przewróciłam oczami i poszłam w jej ślady. Moim oczom ukazało się przerobione pole do ćwiczeń, które jeszcze tydzień temu prezentowało sobą obraz przepracowania i nędzy. Teraz, prawdziwie wyglądające statki kosmiczne latały nad planszą strzelając do jakiejś dziewczyny, która skakała jak wiewiórka walcząc z mechanicznymi istotami na dole. Poczułam dziwne wibracje w żołądku i cofnęłam się odchodząc od barierki dzielącej mnie od placu.
- Może innym razem - mruknęłam do siebie i prędko opuściłam tamto miejsce.
Kroczyłam naprzód. Wsiadłam do jakiegoś symulatora latającego. Przed oczami latały mi obrazki ludzi padających twarzą w piach. Mimo, że wiedziałam, że to tylko kukły to nie mogłam sobie wybaczyć tego, co robi nasz naród. Przecież jesteśmy strażniczkami piękna, miłości i dobra! Przecież powinnyśmy chronić wszelkie istoty! A człowiek też jest ISTOTĄ ŻYJĄCĄ! Przecież zostałyśmy stworzone by wspierać pozostałe ludy i ewentualnie walczyć w obronie własnej planety! Przecież znałyśmy wszelkie tajniki magii! Przecież byłyśmy potężne! Przecież nie można od tak zapomnieć historii naszego świata! Ta nasza przeszłość jest wyjątkowo dziwna! Przecież to niemożliwe żeby jakieś drewno wygrało z potęgą magicznej mocy! Przecież powinnyśmy odkryć źródło naszej energii i skupiać się na tym, a nie zabijać niewinne stworzenia! Przecież powinnyśmy walczyć... walczyć o miłość.
Potrząsnęłam głową i wytarłam stróżkę potu płynącą po mojej skroni. Na dzisiaj koniec. Odpuszczę sobie wieczorny trening. Wysiadłam z pojazdu i wyjmując z torby batona zbożowego ruszyłam na zajęcia.
W kilka minut dotarłam do centrum i weszłam do budynku z wielką kopułą. Zajęłam miejsce w sali i spróbowałam się odprężyć. Liczyłam na to, że choćby tu dowiem się czegoś pożytecznego. Jakże bardzo się myliłam.
Do mównicy podeszła pulchna kobieta z ponurym wyrazem twarzy i nudnym, spokojnym głosem rozpoczęła swój wykład.
- Ziemianie. Kim są te bezuczuciowe istoty? Marsjanie, Merkurianie, Jowiszanie, Saturianie, Urani, Neptuni i Plutoni. Wszystkie te człekopodobne stworzenia nic nie znaczą. Stanowią dla nas niewielkie zagrożenie. Mimo to, każdy ich ruch jest niebezpieczny dla naszego środowiska. Niewiele wiemy o ich działalności. Niewiele wiemy o tym w jaki sposób udaje im się produkować tak wielką broń masowego rażenia. Niewiele wiemy o tym czemu stanowią tak liczną grupę. Na większości z tych planet żyją i mężczyźni i kobiety - tu zaczęła pokazywać rozmaite zdjęcia przedstawiające płeć męską z ogromnymi szponami, zębami wystającymi poza usta, trzema nogami, zgarbioną i ociekającą tłuszczem posturą - Co jak widać kiepsko wpływa na rozwój jednego z gatunków - złożyła wskaźnik i oparła się pulchnymi dłońmi o blat patrząc na nas uważnie - Nasza kochana szefowa zaplanowała misję odkrywczą, na którą wyruszą dwie nastolatki właśnie z waszej grupy - tym słowom towarzyszył podniecony szept - Polecą one na Merkury, wrócą by zatankować, potem omijając Ziemię i Mars skierują się na Jowisz, później przyjdzie kolej na Saturn, Uran i Neptun. Jeśli przeżyją i wrócą z zadowalającymi nas wynikami, zostaną nagrodzone. Milady Poolow zaplanowała ekspedycję na najbliższy... tydzień. Ona sama będzie się przez ten czas przypatrywać całej waszej klasie. Musicie udowodnić, że jesteście godne uczestniczenia w tej wyprawie. Więcej usłyszycie jutro podczas zebrania. Dziękuję za uwagę.
Dziewczyny wysypały się z pomieszczenia rozprawiając na temat nowej, podniecającej informacji. Moja głowa krążyła myślami wokół możliwości wyrwania się stąd. Czułam lekkie podniecenie, ale i strach. Po chwili zorientowałam się, że zostawiłam mój miecz w sali. Zawróciłam i przeciskając się przez potok nastolatek dobrnęłam do drzwi. Postawiłam stopę po drugiej stronie gotowa wejść spokojnie po broń, kiedy usłyszałam cichy głos i skuliłam się przy ścianie.
- Pani Poolow... Nie żebym była bardzo ciekawa... Ale proszę mi powiedzieć czy ma pani już kogoś na oku? - spytała gruba nauczycielka.
- To chyba nie powinno cię interesować 31.
- Oczywiście, ale jednak jest to kusząca wizja.
- To ściśle tajne, ale... Jeżeli musisz wiedzieć planuję posłać 0628.
Wstrzymałam oddech. Mnie?
- Mhm... Rozumiem, rozumiem. Ale... Czy ona nie jest trochę za bardzo...
- Tak, jest. Będzie miała szansę się wykazać, ale wszyscy wiemy, że to niemożliwe. Po prostu będzie to dobry sposób by się jej pozbyć. Żywa nie wróci. A jak wróci, policzymy się z nią tu. Nie jest nam potrzebna, osłabia tylko naszą armię. Krótko mówiąc, MUSIMY ją zabić. Chyba nie chcemy tu powstania rebelii, prawda?
- Oczywiście, że nie chcemy. Jak zwykle ma pani rację.
Podniosłam się cicho i szybkim krokiem wyszłam z budynku. Łzy przesłoniły mi oczy. Gdy znalazłam się na zewnątrz biegiem udałam się do lasu. Wskoczyłam szybko na jakieś drzewo, wdrapałam się na czubek i przytuliłam mocno do kory. Słone krople płynęły po moich policzkach strumieniami. Muszę się postarać. muszę być najlepsza. Może mi się uda? Może nie zostanę wygnana... A jeśli... To może nie wrócę? Może mnie zabiją? A może ucieknę? Tysiące pytań kłębiły mi się w głowie. Zasypywały mój trzeźwy dotąd umysł i nie pozwalały na racjonalne myślenie. Czułam jak ta sama wiewiórka, której dom czyściłam wczoraj wbija we mnie swoje paciorkowate ślepia, dzieląc się ze mną odrobiną współczucia. Cóż za ironia losu... To zwierzę ma więcej serca niż matka wszystkich strażniczek miłości...
~ ~ ~
I oto jest rozdział drugi. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Pojawiła się nowa zakładka pt "wasze postacie". Ponieważ teraz tak czy siak będę musiała opisać całą akcję proszę was o tworzenie postaci wedle waszego upodobania. Obiecuję, że znajdą się w książce. Dedykacja dla Alexy, mojej inspiracji. Liczę na komentarze i pozdrawiam :)

piątek, 19 kwietnia 2013

Rozdział 1

Jeżeli nagle zdecydowałeś się wycofać po przeczytaniu ostatniego zdania, nie masz najmniejszych szans na bycie całkowicie bezpiecznym, ale jest nadzieja, że cię nie zabiją. Więc skoro chcesz mnie opuścić - zrób to właśnie teraz. To twoja ewentualna, bardzo wątpliwa i zdecydowanie ostatnia deska ratunku. Później nie będzie już mowy o żadnym odwrocie. Historia ta może cię nawet trochę dręczyć, ale to tylko jeśli za mocno się z nią zwiążesz. Bezsenność nie jest ubocznym skutkiem u wszystkich, ale zdarzają się i takie przypadki. My, jako płeć piękna, dbając o siebie nie miewamy takich dolegliwości. Przynajmniej taką opinię ma o nas nasza szefowa, a wspomnieć tu trzeba, że jest ona straszną perfekcjonistką. Czy jest jeszcze coś o czym powinieneś wiedzieć? Myślę, że w między czasie wszystkie twoje ewentualne wątpliwości co do wyglądu naszej krainy, zwyczajów i zachowań rozwieją się. Tymczasowo te parę informacji musi ci jakoś wystarczyć. Jeżeli jesteś gotowy do dalszej podróży przez niezmierzone brzegi planety Wenus, czytaj dalej...

Wyobraź sobie gęsty gaj. Każde drzewo jest zupełnie inne, odzwierciedla uroki wszystkich lasów istniejących na kontynentach ziemskich. Po piaszczystej, równej ścieżce właśnie przebiegła wiewiórka. Podążasz jej śladami czując, że ma ci coś do pokazania. Odgarniasz jeden kosmyk czarnych włosów, który opadł ci na twarz i uśmiechasz się do dziupli zapełnionej orzechami. Rześkie powietrze wypełnia twoje płuca, a serce stuka w rytm melodii wybijanej przez dzięcioła. Stałam dokładnie w tym miejscu starając się zrozumieć o co chodzi mojej rudej przyjaciółce. Poranne promienie słońca nieśmiało przebijały się przez liście, a natura powoli budziła się do życia. Zegarek na moim nadgarstku pokazywał godzinę 6:00 rano. Przejechałam dłonią po trawie zbierając świeżą rosę i przykładając ją sobie do ust. Powoli oblizałam wargi zastanawiając się jak mocne były wczorajsze nocne opady deszczu i jak ciepło musiało być za dnia, by ona powstała. Czy to dziwne, że nie pamiętam jaka była pogoda? Cóż, nie dla ludzi z mojej planety. Mamy to już wbudowane genetycznie. Po co przejmować się drobnostkami, skoro to co dla nas najważniejsze to ochrona, opieka, walka i świadomość? Podskoczyłam do góry oplatając ramionami gałąź i podciągając się na niej. Po paru chwilach siedziałam już na sośnie przesuwając się w stronę dziupli gryzonia. Ogarnęłam włosy za ucho i nastawiłam moje "radary". Bardzo spokojnie wyciągnęłam dłoń do wiewiórki, która z lekką niepewnością podeszła do mnie. Pewnie miała do czynienia z którąś z moich współpracowniczek, bo doskonale wiedziała co ma zrobić. Przyłożyła nosek do opuszek palców i łaskocząc mnie wąsikami powoli wodziła nim nad ręką. Przez całe moje ciało przeszedł prąd. Z delikatnym uśmiechem odsunęłam się od zwierzaka i bez słowa sięgnęłam dłonią do jego domku. Woda zalała całe jego mieszkanie, a więc musiałam się nieźle namęczyć by osuszyć je do końca. Gdy moje zadanie zostało już wykonane i pomału wkładałam orzechy z powrotem do dziupli, moje ucho poruszyło się bardzo szybko w lewą stronę, a ja spadłam z drzewa pod wpływem donośnego głosu.
- OBIEKT 0628! Natychmiast stawić się w sali kongresowej!
Z trudem uniosłam się na łokciach i spojrzałam w górę na moją zdezorientowaną towarzyszkę. Wstałam, otrzepałam kombinezon i zamknęłam oczy. Wsłuchałam się w dudnienie wiatru i wyliczyłam, że osobnik, który przesłał wiadomość znajduje się niecałe 200 km ode mnie. Westchnęłam głośno i unosząc wymownie oczy do góry rozpoczęłam bieg. Nie to, że tylko ja mam jakąś super moc poruszania się w expresowym tempie. Pokonywanie takich odległości jest dla nas całkiem naturalne. Dla ciebie 1 kilometr to 1 kilometr, a dla mnie metr. Po prostu mam lepszą kondycję i tyle. Tak samo zwierzaki w naszej dżungli. Dlatego nie radzę (jeżeli kiedykolwiek, jakimś cudem trafisz tutaj) nie zapuszczaj się w głąb lasu sam. A zwłaszcza gdy jesteś mężczyzną. W tedy najlepiej w ogóle nigdzie się nie zapuszczaj. Tylko stój grzecznie i czekaj aż cię złapiemy. I tak nie masz szans na ucieczkę.
Trafiłam dość szybko do wyznaczonego miejsca i z impetem wparowałam do środka. Wszystkie spojrzenia zwróciły się na mnie, a ja ze wstydem spuściłam wzrok. Ponownie odezwał się ten sam, kobiecy głos, tym razem o wiele ciszej i łagodniej, tak jakby z lekkim współczuciem.
- Obiekcie 0628... Gdzieś ty się znowu podziewała?
Przełknęłam ślinę i odważnie spojrzałam w oczy szefowej.
- Milady Poolow... Byłam na swoim stanowisku pracy, jak zwykle z resztą o tej porze.
- Czyżbyś już zupełnie zapomniała o naszym wykładzie na temat odmiennych gatunków ludzkości? Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wielkie niebezpieczeństwo zagraża naszemu światu, a wiesz czemu, 0628?
Pokręciłam z pokorą głową, mimo, że doskonale znałam już odpowiedź. Tyle razy dostawało mi się od przywódczyni, że przywykłam do publicznego upokorzenia.
- Bo jesteś tylko niemądrą nowicjuszką, nie potrafiącą pogodzić się ze światem rzeczywistym! Bujającą w obłokach, wiecznie rozmarzoną istotą! Kobieta powinna reprezentować sobą obraz dumy, odwagi i zaradności, a ty jak na razie nie pokazujesz sobą ani grama tego, czego powinnaś! Przedstawiasz się jako sześcioletnie dziecko, a przypominam ci, że pomimo iż masz ciało sprawnej nastolatki, duchem jesteś rozsądną, pełnoletnią osobą i nikt nie ma prawa ci tego odebrać! Nawet ty sama! Podlegasz bezgranicznemu prawu natury, która stworzyła cię, byś teraz, tak jak tu przed nami stoisz, udowadniała wszechświatowi  jak wielką potęgę stanowi płeć piękna! A jak na razie nie widać po tobie żadnych postępów! - tu wzięła głęboki oddech starając się opanować swoje emocje, wygładziła sukienkę na szczupłej talii i uśmiechnęła się łagodnie - A teraz, jeśli pozwolisz, pragnę kontynuować konferencję. Jeżeli nie czujesz się na tyle dojrzała by przychodzić na czas, możesz opuścić salę.
Zacisnęłam mocno wargi i trzaskając drzwiami wyszłam z pomieszczenia. Po paru sekundach znalazłam się już na pustej ulicy. Jak zwykle to JA musiałam o wszystkim zapominać, to JA nie mogłam się do nikogo dopasować i to JA miałam największe problemy z walką. Zawsze wszystko źle robiłam JA. To JA miałam ignorancyjne podejście do tych wszystkich zagrażających naszej planecie istot. Nie jestem pewna czy to tylko moje wymysły, czy może naprawdę ekipa, która mnie tworzyła zapomniała dodać tego jednego czynnika ostrożności i dodatkowej karty pamięci. Jedyną osobą, która mnie rozumiała była moja przyjaciółka 0542. Była o wiele starsza ode mnie, ale przecież my wszystkie wyglądamy tu tak samo, a więc co za różnica? Mijałam właśnie jakąś wystawę sklepową z kolorowymi kombinezonami. Każdy jeden robiony był z jakiegoś gumowego materiału i nie odróżniał się niczym innym poza odcieniem. Momentalnie zwróciłam wzrok na mój fioletowy  kostium. Syknęłam cicho, gdy poczułam, że pali mnie tatuaż na kostce. Szefowa zawsze traktowała tak naszą niesubordynację. W sumie to łatwo się przyzwyczaić, jeżeli jest się mną. Minęłam pola wielkich pąków kwiatów, z których za jakiś tydzień zrodzą się nowe obiekty, przeszłam koło małej fabryki, aż w końcu dotarłam do alei z domami. Skierowałam się do sektora 'P' i odszukałam mój numer. Po cichu wślizgnęłam się do środka i zamknęłam drzwi. Było to jedyne miejsce, w którym czułam się naprawdę bezpieczna, spokojna i szczęśliwa, nie licząc lasu. Wszystko było tu albo niebieskie, albo zielone, albo brązowe. Stanęłam przed ozdobnym lustrem i uważnie przyjrzałam się swojej twarzy. Nic się nie zmieniło. Ani jednego pryszcza, ani jednej zmarszczki. Każda rzecz na naszej planecie musiała być nieskazitelna. Wzięłam szczotkę do ręki i związałam włosy w niesfornego kucyka. Obróciłam się powoli i uśmiechnęłam się do stworzenia leżącego w kącie, w wielkim koszu. Mała lwica przeciągnęła się słodko i uniosła powieki patrząc na mnie uważnie. Leona była pierwszym zwierzakiem, z którym udało mi się nawiązać prawidłowy kontakt. Naukowcy mówią, że urodziła się ona miesiąc przede mną. Nie muszę wam opowiadać chyba jak bardzo pokochałam tego zwierza. To chyba widać po tym, że w ogóle ze mną mieszka, prawda? Ściągnęłam ciężkie, łatwo przyczepne buty do chodzenia po lesie i rzuciłam się na łóżko. Podłożyłam ręce pod głowę przypatrując się sufitowi. Wiecie co w tym moim życiu jest najgorsze? Brak akceptacji. Uwierzcie, nie chcecie tego doświadczyć, a jeżeli skądś to znacie, to serdecznie wam współczuję. Nie jestem taka jak wszyscy. Czuję, że zostałam stworzona do wyższych celów, tylko jeszcze nie doszłam do jakich. Jest to ciężkie zadanie dla szesnastodniowej dziewczyny, ale myślę, że w końcu mi się uda.
"Nie daj się im omamić".
Tak mówi głos w mojej głowie. Nie mam pojęcia do kogo on należy, wiem tylko tyle, że to on daje mi codziennie siłę do tego by wstawać rano i dać się wciągnąć w tą straszną rutynę. Po raz kolejny tatuaż zapiekł, a więc podniosłam się i udałam się do łazienki, by go przemyć. Podeszłam do wanny o perłowym kolorze i odwinęłam brzeg skarpetki. Ujrzałam rozpalony do czerwoności symbol. Nie wiem czy dam radę to dokładnie opisać, ale chociaż spróbuję. To tak jakby ktoś przyłożył cztery trójkąty podstawami do siebie, a potem by te podstawy wymazał. W środku znajduje się liczba odpowiadająca twojemu imieniu. Sięgnęłam po gazę i dokładnie umyłam rozognione miejsce. Od razu poczułam kojący chłód rozchodzący się po nodze. Powróciłam na moje poprzednie miejsce spoczynku starając się nie myśleć o powtarzającym się bólu. Wyjęłam z zapinanej kieszeni kombinezonu batona odżywczego, którego zazwyczaj zjadam w lesie o tej porze. Potem przekręciłam się na drugi bok i z głośnym westchnięciem zasnęłam.
Obudziłam się punktualnie o 5:30. Za pół godziny powinnam znaleźć się na swoim stanowisku. Żaden problem. Wyszłam z sypialni karmiąc Leonę wegetariańskim mięsem dla lwów. Gdy po raz pierwszy ujrzałam to w zoologicznym, myślałam, że mój wzrok płata mi figle. Znalazłam się w odosobnionym pomieszczeniu (też całym niebieskim), w którym stała tylko jedna, biała komora. Z ociąganiem weszłam do niej. Gdy tylko zamknęłam drzwi, zaczęły dziać się rozmaite cuda. Kręciłam się wokół własnej osi, czułam jak coś czesze moje włosy, automatyczny system myje mnie, suszy i zakłada nowe ubranie, a metalowe, zimne ręce oplatają twarz, by pozbawić ją wszelkich objawów zmęczenia. Wyszłam z kabiny czując jeszcze większe zaspanie niż przedtem, ale wyglądałam zdecydowanie dużo lepiej. Chwyciłam kołczan ze strzałami i zarzuciłam go sobie na plecy, spakowałam batonika i bidon z piciem, wzięłam mojego kota i wyszłam na dwór. Lwica pobiegła prosto do lasu afrykańskiego. Zerknęłam na rozpiskę, która wystrzeliła z zegarka migając w powietrzu. No, trzeba włożyć kapotę, ruszamy do puszcz amazońskich. Postępowałam wolno na przód ciesząc się jeszcze chłodnym powietrzem. Zamyśliłam się na dobre. Nie zauważyłam nawet, gdy wpadłam na 0542.
- A ty dokąd? - spytała moja roześmiana przyjaciółka ukazując rząd równych zębów. - Zapomniałaś o treningu? - spytała krzyżując ręce na czarnym stroju.
Stuknęłam się w czoło podążając za nią. Jak zwykle coś wyleciało mi z głowy. Dziwne, bo ćwiczenie lotu na smokach jest jednym z zajęć, które toleruję. Udałyśmy się w kierunku wysokich gór. Ośnieżone czubki widoczne z daleka nie zachęcały z reguły do spaceru. Czy tylko ja jestem taka nienormalna, że zawsze marzyłam, by się na nie wspiąć? Zatrzymałyśmy się u podnóża szczytów dołączając do grupy. Moja przyjaciółka od razu została przez kogoś porwana. Zawsze tak było. Gdy tylko pokazywałyśmy się gdzieś w tłumie, to ja byłam tą, która zostawała na lodzie. Zagryzłam policzek od wewnętrznej strony i tupnęłam zniecierpliwiona nogą. W tej samej chwili przed szereg wyszła wysoka dziewczyna w fryzurze na tak zwanego "jeża". Pokiwała nam ręką żebyśmy podeszły, a potem gwizdnęła w palce. Wierzchołki zatrzęsły się niebezpiecznie. Usłyszałyśmy głośny ryk i tuż nad głowami przeleciało nam całe stado ogromnych, skrzydlatych stworzeń. Uśmiechnęłam się gdy wylądowały, a trenerka przemówiła.
- Nie jesteście tu pierwszy raz i doskonale wiecie, co macie zrobić. Przynajmniej - tu spojrzała na mnie - mam taką nadzieję. A teraz... Dosiąść smoków!
Wszystkie rzuciły się gwałtownie w stronę tęczowo ubarwionego zwierzęcia. Wywróciłam oczami i podeszłam do mojej starej (sprzed dwóch tygodni) towarzyszki. Smoczyca skinęła mi głową na powitanie. Chociaż nasze relacje były mega zacięte, starałyśmy się zachować choć trochę kultury. Zwierzak nie był łatwy w "obsłudze", ale ja nigdy nie stawiałam sobie nisko poprzeczki. Wolałam się pomęczyć i mieć spalone włosy, ale poczuć tą satysfakcję. Jak na razie udało mi się już poczuć swąd żarzących się ubrań, ale to już coś. Odwzajemniłam gest i ostrożnie dotknęłam łuskowatej skóry. Eleanor, bo tak nazywał się smok, drgnęła niespokojnie. Czuję, że gdyby nie to, że jestem patronką zwierząt, to zareagowałaby o wiele gorzej. Wspięłam się po jej boku i usiadłam we wgłębieniu pomiędzy karkiem, skrzydłami, a kolcami na grzbiecie. Pogłaskałam ją na znak, że dziękuję za cierpliwość. Stworzenie miało założony na szyi elastyczny sznur, którego chwytało się w ostateczności pod ryzykiem roztrzaskania się o ziemię. Zacisnęłam lekko kolana, a zwierzak wzbił się w powietrze łopocząc skrzydłami, które obijały mi się o nogi. Gwałtowny podmuch wiatru rozwiał moje włosy, a smoczyca ryknęła z zadowolenia. Przez głowę przebiegła mi myśl, którą natychmiast odrzuciłam. Jakby to było uciec stąd na smoku...
~ ~ ~
I oto pojawił się rozdział pierwszy (w prawdzie nie najdłuższy, ale zawsze). Nie wiem czy wam się podoba, ale oceńcie w komentarzach. Mam nadzieję, że wszystko gra. Przepraszam za błędy, ale musiałam się spieszyć. Smutna informacja - nie będzie mnie przez jakiś tydzień :// Ale spoko, postaram się dodać nn jak najszybciej. Pozdrawiam! :*

wtorek, 16 kwietnia 2013

Prolog

Chyba nie powinnam ci o tym opowiadać... Nie, raczej na pewno nie powinnam, a nawet jest to SUROWO zabronione. Ale, że nie należę do osób potrafiących na długo utrzymać język za zębami, to nie zaszkodzi jak dowiesz się już teraz. Pewnie i tak byś się kiedyś dowiedział. Lecz zanim rozpocznę moją historię, musisz mi coś obiecać. NIGDY, przenigdy, choćby ktoś ci groził ze spluwą przyłożoną do skroni - nie możesz nikomu o tym opowiedzieć. To co mam zamiar ci przekazać jest ściśle tajne. To kim jestem, to gdzie mieszkam, to co się stało... Bo wtedy możesz nie dożyć swoich kolejnych urodzin, choćby miały się odbyć następnego dnia. A więc porządnie się zastanów zanim na dobre zagłębisz się w tę opowieść. Zrozumiałeś? Mam taką nadzieję. A jeśli nadal to czytasz, to wiedz, że od tej chwili jesteś narażony na poważne niebezpieczeństwo.
Może zacznę od przedstawienia się? Nazywam się Obiekt 0628. Liczę sobie... Hm... Szesnaście dni życia? Wyglądam jak każdy normalny członek mojej planety. Nie, spokojnie nie jestem robotem. Uznaje się nas tu za nastolatki. Gotowe do obrony swojego świata, poubierane śmiesznie, młode kobiety. Oczywiście trzeba nas jakoś rozróżniać, do czego służy malutki tatuaż przy kostce. Pozwolili mi zachować naturalny kolor włosów i oczu, a to rzadko się zdarza. Jeżeli coś im nie pasuje, zmieniają to testami. I co? Zraziłam cię już troszkę? Sądzisz, że żyjemy na wytworzonej technologicznie asteroidzie, z maszynami do sprawdzania naszych adresów, jesteśmy trenowane na maszyny do zabijania, by wzajemnie wykończyć się nawzajem zanim zrobi nam to rząd? Nawet nie wiesz jak grubo się mylisz. Ale po kolei. Żeby łatwiej było ci wyobrazić sobie to wszystko, opiszę mój wygląd. Mam długie do pasa, proste czarne włosy z fioletowym pasemkiem i ciemne, podchodzące pod granat oczy. Cóż, nie wiadomo czy nie nazywaliby mnie już Roszpunką, gdybym ostatniego tygodnia nie spotkała się z ziejącą ogniem smoczycą. Oszczędziłabym wam słuchania o mojej nieuwadze i o tym jak bardzo śmierdzą palone kudły. Mój nos jest dość malutki, usta wąskie, a zęby bardzo równe. Nie mogłyby być inne, przecież tu wszystko jest perfekcyjne. Uszy mam spiczaste, prawie jak elf, ale jednak daleko mi do tego stworzenia. Trzymamy się tu przekonania, że kobieta (nie ważne jak wygląda) zawsze jest piękna, ale mimo wszystko poddaje się nas "przeróbkom". Rodzimy się z pąków ogromnych kwiatów, gdy budzimy się do życia dostajemy kolorowe kombinezony ochronne. O dziwo od razu wiemy co jest naszym powołaniem, znamy na pamięć najdrobniejsze szczegóły geograficzne naszej planety i umiemy rozpoznać poszczególne rodzaje broni. Jesteśmy strażniczkami wszystkiego co piękne, bezbronne i niewinne. Przez pierwsze dni trenujemy na otwartej przestrzeni i otrzymujemy własne domki. Żaden się nie wyróżnia lecz mamy prawo przyozdobić je według własnego pomysłu, co przyjmowane jest z wielką aprobatą. Nasze królestwo otaczają rozległe lasy i polany. Na samym środku stoi coś w rodzaju siedziby głównej naszej szefowej. Powierzchnia planety jest zajmowana przez jeziora, rzeki i góry. ŻADEN mężczyzna nie ma tam wstępu, a jeśli jakiś przypadkiem się przyplącze zostaje natychmiast zesłany do naszych lochów, skąd nie ma możliwości ucieczki. Codziennie odbywamy patrole po okolicy, by upewnić się czy wszystko gra. Poza tym prowadzimy normalne życie. Sprzedajemy produkty na targowiskach, jesteśmy bankowcami, szyjemy, zajmujemy się rolnictwem, czy (tak jak ja) doglądamy zwierząt. Jest to całkiem przyjemne zajęcie. Całe dnie spędzone w lesie, wspaniały kontakt z dziką naturą i świeżym powietrzem. Zostałam do tego stworzona. Jestem dość zwinna, by wspinać się po drzewach, dość mała by wcisnąć się w nory i szczeliny i dość szybka by uciec przed nieoswojonym dotąd drapieżnikiem. Poza tym potrafię rozpoznać potrzeby poszczególnych gatunków i spełnić je tak, by były zadowolone. Szczerze mówiąc uciekam od naszej wysoko rozwiniętej cywilizacji. O wiele bardziej wolę spacerować po dżungli. Oczywiście nie zostaję sama z tym zajęciem i w wolnym czasie mam okazję, by porozmawiać z przyjaciółkami. Nie widzisz w tym na razie nic niebezpiecznego? A zastanów się co mogłoby się stać, gdyby taki Ziemianin jak ty dotarł do nas. Nie chcę nawet myśleć o konsekwencjach tego czynu. Sądzę, że wiesz już dość dużo i niestety nie ma odwrotu bym przerwała opowieść. Od tej pory, gdy tylko ktoś zapyta się czy wiesz coś na temat Wenus, odpowiadaj kategorycznie: nie. Nikt nie powinien dowiadywać się tych informacji, które poznasz ty... Pamiętaj też, że jeżeli dostaną się one w niepowołane ręce, wszelkie oskarżenia padną na ciebie i na mnie. Teraz siedzimy w tym bagnie razem. Nie możemy się poddać, musimy sobie zaufać... Musimy przetrwać.
~ ~ ~
Witam na moim kolejnym blogu. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Historia pisana przeze mnie, nie podpatrywana z żadnej książki. Liczę na wasze szczere komentarze.. Może je dodawać każdy, nawet anonim, więc w porządku. Z góry dziękuję również za obserwacje.
~ Kath .